wtorek, 19 października 2010

Duch wieje dalej :-)

Po dłuższej przerwie w pisaniu na blogu chciałbym prosić o wyrozumiałość tych, którzy oczekują systematyczności i zaglądają (zaglądali) tu często.
Nieobecność na blogu to nie tylko skutek dużej zmiany w moim życiu. Przeniosłem się bowiem z Gdyni do Lublina, gdzie od września jestem duszpasterzem akademickim na KUL. Zdaję sobie sprawę, że choć Duch wieje nieustannie, to stałem się przez ostatnie miesiące trochę nieczuły na Jego powiewy...

Od kilku dni wyraźnie czuję ponownie zaproszenie do wsłuchiwania się w poruszenia Ducha w moim życiu. Stąd także powrót do dzielenia się nimi.

Jednym z moich nowych "obowiązków" duszpasterskich jest opieka duchowa nad Wspólnotą Odnowy Oblubienica Ducha Świętego. W ubiegłym tygodniu po mszy św. wieczornej, która jest mszą "odnowową" przed kościołem akademickim jak zwykle zebrała się duża grupa młodych ludzi. Ja podchodziłem do wielu osób, aby się przywitać lub poznać z niektórymi. Zobaczyłem niedaleko jedną osobę, stojącą na uboczu samotnie. Pomyślałem, że czeka na kogoś albo liczy, że ktoś do niej podejdzie. Chciałem ją jakoś zagadnąć, ale w tym momencie podeszła do mnie studentka, której obiecałem pożyczyć torbę potrzebną do przeprowadzki. Idąc po torbę, kątem oka dostrzegłem, że tamta dziewczyna odchodzi sama. Poczułem jakby został stracony jakiś moment łaski spotkania. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, aby do niej podbiec i zagadać. Ale w końcu pomodliłem się w tym momencie mniej więcej tak: "Panie, nie pozwól, aby ta dziewczyna przez naszą nieuwagę i zabieganie odeszła stąd w poczuciu odrzucenia. Spraw, aby, jeśli tego potrzebuje, wróciła tutaj".
Następnego dnia także na wieczornej mszy spowiadałem. Po skończonych spowiedziach wyszedłem z kościoła i zobaczyłem, że za mną wyszła jakaś osoba. Podeszła do mnie i zapytała, czy może porozmawiać. Wydało mi się, że jest to ta sama osoba, którą widziałem dzień wcześniej. Zapytałem, czy przypadkiem wczoraj nie była na mszy i nie stała sama z boku, a potem odeszła. Ona potwierdziła, że tak. Ogromnie się ucieszyłem, że Pan tak szybko wysłuchał mojej modlitwy. Porozmawialiśmy więc, a ja zaprosiłem ją na spotkanie naszej Wspólnoty Odnowy, na którym ... się pojawiła w ostatnią niedzielę.

Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy bądźcie podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. (Łk 12,35-36)

środa, 26 maja 2010

Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości

Tydzień temu dostałem od znajomej siostry zakonnej niezwykłe świadectwo. Za jej zgodą umieszczam je teraz, gdyż nadszedł już czas.

"Otóż wczoraj poszłam do kaplicy aby pobyć z Panem Jezusem. Był to czas adoracji Najświętszego Sakramentu. Wszystko było tak normalnie... cisza, zapach który bardzo lubię w naszej kaplicy, kilka sióstr, bo to pora obiadowa. Modliłam się w ciszy i po jakiejś chwili usłyszałam dość mocny szept głosu mężczyzny. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam po przeciwnej stronie starszego pana i starszą panią. On przytulony do niej ona do niego. Siedzieli przytuleni głowami do siebie, a z jego ust płynęły słowa uwielbienia, dziękczynienia, prośby. Starałam się nie wsłuchiwać w słowa ich intymnej modlitwy, ale nie dało się nie słyszeć choćby fragmentów tej modlitwy serca... Postawa tych dwojga ludzi, obrazek, który tworzyli wzruszył mnie do łez i zaczęłam w sercu modlić się razem z nimi. To było cudowne uczucie.
Kiedy on przestał się modlić, zaczęła ona. A ja nie mogłam się nadziwić świadectwu ich pięknej, pełnej prostoty modlitwy. To bardzo poruszyło moje serce i poczułam, że bardzo chciałabym im podziękować za to, co mi dali... Kiedy po dłuższym czasie zaczęli wychodzić z kaplicy wyszłam im na spotkanie i...tak po prostu z serca im podziękowałam. Okazało się, że ona ma ... 90 lat a on 91. On ma trudności z chodzeniem dlatego pomagał sobie balkonikiem. I opowiedzieli mi, że Pan Jezus spotkał ich ze sobą dopiero 5 lat temu i połączył ich "piękną więzią duchową- modlimy się razem siostro i jestem takim szczęśliwym człowiekiem" - to słowa tego pana.

Słowa to nic w porównaniu tego, co zobaczyłam w oczach tego człowieka, kiedy spojrzał na mnie. To coś więcej niż szczęście. Ja tam zobaczyłam niebo. Tak pięknego, pogodnego spojrzenia jeszcze nigdy nie widziałam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i rozstaliśmy się. A ja nie mogę zapomnieć tych oczu..., tego obrazu wtulonych w siebie staruszków..., tych szeptanych modlitw...
Pan Jezus przychodzi na różne sposoby... Chce być tu z nami. Jestem tak bardzo wdzięczna, że dał mi to spotkanie...

Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko. (Pieśń nad pieśniami 8,6-7)


Ten witraż mówi mi o ... Duchu Świętym. Jest On jak Ogień i jak Strumienie wody żywej. Tylko Duch Święty może łączyć jako miłość ... ogień i wodę. Autorką tego witraża jest Kasia, której blog polecam: http://dsdm.bloog.pl

Dołączam też wiersz z bloga Kasi o potędze wiary:

potęga wiary wypowiedzenia w swoim umyśle

dążenie do celu nie jest głuchym słowem losu
myśl płynna ożywia rzeczywistość
wybiega promieniem poza odległość czasu
wszystko czego pragniesz i chcesz będzie

niedziela, 23 maja 2010

Osobiste zesłanie Ducha Świętego

Kilka lat temu dostałem książkę amerykańskiego psychologa Dana Montgomery Bóg i twoja osobowość. Jest w niej niezwykłe świadectwo osobistego zesłania Ducha Świętego. Książkę tę ponad rok temu komuś pożyczyłem. Wróciła niedawno. Dziś podzieliłem się tym świadectwem w ramach homilii. Dzielę się nim także z wami:

"Wiedziałem o Bożej miłości, ale potrzebowałem konkretnego zapewnienia, które by mi pomogło wzrastać w przyjaźni z Nim. Czasami Bóg zdawał się być tak daleko ode mnie.

Studiowałem Biblię, starając się znaleźć drogowskaz. Wiele tekstów biblijnych mówiło o mądrości, potędze i miłości, których Duch Święty udziela tym, którzy przynależą do Jezusa. Czytałem o tym, jak jest On źródłem mądrości (J 14, 26; 1 Kor 12, 8); źródłem mocy sprawiającej cuda (Łk 24,49; Dz 1, 8; Rz 15,19); kanałem Bożej miłości (Rz 3, 3-5; Ga 5-22) i naszym pocieszycielem w chwilach słabości (Rz 8, 26). Potrzebowałem tego rodzaju towarzystwa.

Teraz miałem wiedzę o Duchu Świętym. Ale chciałem doświadczyć Go bezpośrednio i nawiązać z Nim kontakt. Czułem się niezręcznie i byłem trochę niespokojny, ale zdecydowałem, że nadszedł czas na prośbę do Boga, by mnie przedstawił Duchowi Świętemu.

Pewnego piątkowego wieczoru wśliznąłem się do pokoiku na piętrze kościoła w rodzinnym mieście. Zaufano mi udostępniając klucz, często bowiem chodziłem tam wieczorami na modlitwę. Tego wieczoru przyszedłem szukając spotkania z Duchem Świętym, ale nie wiedziałem dokładnie, jak się do tego zabrać.

Siedziałem w ciemnym pokoju na dziecięcym krześle - była to sala dla dzieci. Pochyliłem głowę i prosiłem: "Panie Jezu, pragnę kochać Cię z całego serca. Ale zbyt często wydaje mi się, że nie wiem, czy jesteś obok; ani nie wiem, co porabiasz. Chciałbym odczuć Twoją przyjaźń tak, bym mógł innym mówić o Tobie. Biblia powiada, że Duch Święty może mi pomóc, że może mnie napełnić miłością i mocą. Oto jestem. I co dalej?"
Przez kilka minut cisza otuliła pokój. Wreszcie uznałem, że nic się nie zdarzy. Wstałem, by wyjść, gdy jakiś dźwięk, przypominający gwałtowny wicher, zagrzmiał w holu i wdarł się do pokoju. Fala elektryzującej mocy weszła we mnie. Napełniła mnie niewiarygodną radością - a potem strachem! Krzyknąłem: "stop!" Wiatr ustał natychmiast.

No więc jestem człowiekiem dwudziestego wieku, wychowanym w kulturze opartej na naukach ścisłych, analitycznym myśleniu i empirycznych dowodach. Dopiero co otrzymałem bakalaureat z nauk przyrodniczych... Nie dowierzałem dźwiękowi i mocy wichru, Duchowi Świętemu. Czytać o czymś takim w księdze Dziejów Apostolskich - to było w porządku, ale doświadczać tego - tu i teraz - to rozsadzało umysł.

Podszedłem do okna, by sprawdzić, czy na zewnątrz wiał wiatr. Okna były szczelnie zamknięte. Była spokojna letnia noc. Łomotanie mego serca przypominało mi, że wiatr, który słyszałem, był rzeczywisty. Zaczerpnąłem głębokiego oddechu, by się uspokoić. Postanowiłem znów się modlić i ufać temu doświadczeniu, bez względu na to, czym ono było.
"W porządku, Boże", powiedziałem. "Jeśli chcesz ponowić wichurę, jestem gotów". Nagle wiatr ponownie zahuczał w holu i w pokoju. Było to przerażające i jednocześnie cudowne. Słodkie uczucia pulsowały w całym moim ciele. Wiatr i moc stały się tak silne, że znów krzyknąłem "stop!" Wszystko się uciszyło.

Uczucie mrowienia rozwijało się wokół serca i klatki piersiowej. Powoli przyjemne uczucia objęły moją szyję i żuchwę. Wargi zaczęły mi drżeć. Zacząłem się jąkać jak małe dziecko. Odkryłem, że zacząłem mówić do Boga, lecz nie był to język angielski. Odbywało się to w innym języku, który odtąd nazywam moim "językiem modlitwy".
Ten dziwny nowy język nie zrodził się w moim umyśle. Zdawał się płynąć z serca, z moich najgłębszych uczuć. Moim wypowiedziom towarzyszyło poczucie intymności, spontanicznego i radosnego porozumiewania się. Prawie godzinę tak się modliłem. Potem Duch Święty odszedł ode mnie. Siedziałem w milczeniu właściwie płonąc.

To było dość jak na jeden wieczór. Powiedziałem: "Dzięki Ci, Jezu, za to, że pokazałeś mi Twego Ducha i Twoją miłość! Przepraszam, że tak się wystraszyłem. Nie wiedziałem, że Ty robisz takie rzeczy! Dzięki za to, że jesteś tak blisko mnie. Pomóż mi być Twoim przyjacielem na całe życie. Pomóż mi kochać Cię i służyć ludziom, aż spotkam Cię twarzą w twarz".

Od tamtego wieczoru aż do dziś ciągle jestem w pełni ludzki ze wszystkimi moimi słabościami, wadami, błędami. Ale wciąż działa kochająca moc, która opatruje moje rany i roznieca we mnie ogień wiary. Duch Święty rozpala mego ducha i przynagla mnie do bliższej relacji z Bogiem Ojcem i Jezusem Synem”. (Dan Montgomery – Bóg i twoja osobowość)

poniedziałek, 10 maja 2010

Kiedy niebo nawiedza ziemię

Kiedy niebo nawiedza ziemię to tytuł książki, do której po raz drugi sięgnąłem tydzień temu. Pierwszy raz zacząłem czytać ją zimą w pociągu, wracając z Warszawy, gdy w przedziale nie działało ogrzewanie. Poczułem wtedy wyraźne zaproszenie do modlitwy w imię Jezusa, aby było ciepło. Choć wydawało się to szalone, w końcu po wewnętrznym zmaganiu, tak zrobiłem. Pisałem o tym w jednym z poprzednich postów: W imię Jezusa - aby było ciepło! Modlitwa ta poprowadziła do rozmowy o żywej wierze w Jezusa ze studentką, która siedziała naprzeciw mnie. Na koniec dałem jej właśnie tę książkę, którą dopiero co zacząłem czytać.

Niedawno ponownie zamówiłem tę książkę i sięgnąłem po nią w ubiegłą środę. W pierwszym rozdziale autor, Bill Johnson, charyzmatyczny pastor, opisuje niezwykły ślub, jaki miał miejsce w ich wspólnocie. Państwo młodzi - Ralph i Colleen, którzy żyli pasją dla Boga i miłością do ubogich - jako prezenty wybrali upominki z supermarketu. Były to ciepłe kurtki, czapki, rękawiczki, śpiwory, które mieli zamiar ... podarować swoim gościom. Byli to ubodzy i bezdomni mieszkańcy ich miasta, których zaprosili na ślub. Na weselu państwo młodzi stanęli za stołem i nakładali swoim gościom jedzenie. Jeszcze przed ślubem poprosili oni pastora, aby był wrażliwy na głos Ducha Świętego, gdyby okazało się, że Bóg chce kogoś uzdrowić w czasie ceremonii ślubnej.
Na ślubie pojawił się Luke wraz z żoną. Przyszli oni, bo wiedzieli, że dostaną coś do zjedzenia. Luke miał trudności z chodzeniem i musiał używać laski. Na obu przedramieniach i dłoniach miał założone szyny, a na szyi duży kołnierz ortopedyczny.
Pastor i jego brat zaczęli się modlić za Luke'a. Najpierw zostały uzdrowione nadgarstki. Potem modlili się za krótszą o 2,5 cm nogę po wypadku, która ... wyrównała się ze zdrową nogą i w dodatku zniknął wszelki ból. Następnie modlono się za kark. Okazało się, że Luke miał nowotwór i potrzebuje kołnierza z powodu zaniku mięśni w tym miejscu. Modlitwa sprawiła, że mięśnie zostały odbudowane a guzy zniknęły. Podczas badań jego lekarz stwierdził, że Luke jest całkowicie zdrowy. Przede wszystkim Luke i jego żona zaczęli służyć Jezusowi, a w przeciągu kilku tygodni Luke po raz pierwszy od 17 lat znalazł pracę.
Młodzi Ralph i Colleen stworzyli bardzo dobre "warunki dla cudów", tak że Bóg mógł swobodnie działać w tym klimacie miłości i troski o ubogich.

W ostatnią środę wieczorem mieliśmy w naszym kościele mszę z modlitwą o uzdrowienie. Podczas adoracji w pewnym momencie przyszło mi na myśl to wydarzenie, o którym czytałem rano z bardzo wyraźnym wskazaniem na uzdrowienie karku. Byłem przekonany, że to 'nieprzypadkowe' przypomnienie, więc podzieliłem się moim przekonaniem, że Pan dotyka osobę, która ma chory kręgosłup szczególnie w okolicach szyi... Zaraz po mszy podeszła do mnie młoda kobieta, która powiedziała, że od trzech lat ma bóle w karku i była bardzo poruszona. Powiedziałem, że jeśli Pan ją uzdrowił, to złoży niedługo o tym świadectwo. Dziś dostałem mail od innej osoby, która przyprowadziła na mszę swoją przyjaciółkę. Napisała mi o niej: "choruje na tarczycę i w momencie, gdy ktoś powiedział, że Jezus dotyka osobę, która choruje na wysokości kręgów szyjnych poczuła wielkie ciepło w tym miejscu"...

Panie! Wierzymy, że twoje królestwo jest pośród nas i chcesz potwierdzać nam także dziś poprzez znaki i cuda, po co przyszedłeś.

Pan pokazał mi, że książkę tę miałem czytać dopiero teraz, a nie zimą oraz że słowo poznania, które może do nas przyjść, nie pojawia się "znikąd", ale posługuje się On naszą wyobraźnią, wrażliwością i doświadczeniami, przez które przemawia...

sobota, 27 lutego 2010

Modlitwa na ulicy

Ponad tydzień temu wracałem z miasta i tuż przed naszym kolegium przyszła mi myśl, aby podejść na basen szkolny i zapytać o coś kierownika ośrodka sportowego. W pierwszym momencie ją 'zignorowałem', ale gdy powróciła, podszedłem w kierunku basenu kilkadziesiąt metrów. Tam okazało się, że wejście na basen jest ... zamknięte. Uśmiechnąłem się i udałem do kolegium. Na wysokości wejścia do Gimnazjum i Liceum Jezuitów na parkingu spotkałem osobę, z którą znamy się od dobrych kilku lat, ale przez ostatnie bodaj dwa lata w ogóle nie rozmawialiśmy. Zaczęliśmy więc rozmowę i pewnym momencie przyszła mi myśl, aby się za nią pomodlić. Zapytałem, czy mogę i po chwili położywszy rękę na jej głowie, zacząłem się modlić. Modlitwa trwała najwyżej 2 minuty. Po niej pożegnaliśmy się. Cieszyłem się, że moja droga wydłużyła się o podejście na basen, bo inaczej nie spotkałbym tej osoby i nie mógłbym się z nią pomodlić. Wczoraj dostałem od niej list-świadectwo, który za jej zgodą umieszczam poniżej:

Szczęść Boże, Sławku!

Nie wychodzi mi z głowy nasze spotkanie i twoja modlitwa nade mną! Po pierwsze jest to dla mnie świadectwo twojej wiary - taka modlitwa na ulicy. Zapadła mi ona w serce bardzo, choć pamiętam z niej niewiele. I za to świadectwo chcę ci podziękować, ale nie tylko.

Chcę się z tobą podzielić moim świadectwem działania Boga poprzez to nasze spotkanie.

Ty powiedziałeś, że chciałeś iść inną drogą, ale widać miałeś spotkać mnie. Ja widać miałam być tam wtedy, aby spotkać ciebie.

Otóż jakiś czas temu "naszedł mnie" czas jakichś dziwnych podsumowań, przeglądów, wspomnień i… żalów. Co to ja mogłam w moim życiu, a czego nie zrobiłam, czemu zrobiłam tak, a nie inaczej, no i w ogóle wiele rzeczy, których "chciałabym, a boję się" i na co już jest za późno. Do tego doszły problemy z dogadywaniem się z mężem no i w ogóle było niefajnie. Ogólnie - dołek.

Moja przyjaciółka umówiła mnie na spotkanie ze swoim przyjacielem, księdzem Janem, który zresztą już kiedyś u mnie był, zna mnie, a chodziło właśnie o modlitwę – taką indywidualną nade mną. Zresztą ksiądz Jan jest osobą wyjątkową, ma pewien dar – powiedziałabym, że on widzi duszę. Trudno mi to wytłumaczyć, ale tak jest. To, co mi powiedział pomogło mojemu myśleniu, a dokładniej zdjęło ze mnie ciężar win, które nie są moimi, a które sobie przypisywałam. Modlitwa miała uleczyć serce. Ale też powiedział mi, że czasem trzeba modlitwę powtórzyć. Byliśmy umówieni na następne spotkanie, ale niestety nie doszło do tego spotkania. Przez pewien czas wszystko wydawało się ok. Myślę też, że byłam w czasie pocieszenia i moje poprzednie problemy jakoś rzeczywiście odeszły. Ale za jakiś czas znów się odezwały, choć w o wiele mniejszym zakresie. Ja jednak oczekiwałam cudu, więc pojawiło się rozżalenie - jak to jest, Panie Boże, miałeś mnie uleczyć i co, znów się zaczyna... Jako, że zaczął się Wielki Post umówiłam się do spowiedzi – wyszłam po niej pocieszona, ale tak nie do końca. I wtedy spotkałam ciebie. Rozmowa z tobą i twoja modlitwa - taka, jak modlitwa księdza Jana, była właśnie tą drugą modlitwą, której było mi trzeba. To było dokończenie mojego uzdrawiania. Tak przynajmniej ja to odbieram i jestem o tym święcie przekonana. To spotkanie, to była Jego odpowiedź na moje wołanie. Dziękuje Panu Bogu za ciebie, za to, że byłeś tam, wtedy, za twoją modlitwę i twoje słowa i za to, co dzięki temu dzieje się we mnie. Chwała Panu!

niedziela, 14 lutego 2010

W imię Jezusa - aby było ciepło!

Przez ostatnie dwa tygodnie mieliśmy rekolekcje Szkoły Kontaktu z Bogiem w całkowitym milczeniu. Towarzysząc osobom w rozmowach i spowiedziach zachwycałem się, jak Bóg dotyka serc młodych ludzi powiewem miłości Swego Ducha. Nie mam większej radości, niż wtedy gdy widzę, jak ktoś doświadcza miłości Boga. Jeden student na koniec rekolekcji powiedział w świadectwie: "Jestem synem Boga! Moim bratem jest Jezus Chrystus. Pochodzę z królewskiego rodu!" Gdy to mówił ludzie... wzruszyli się, zwłaszcza jego przyjaciele, który dobrze go znają. Inna studentka dzieliła się doświadczeniem miłości, która prowadzi do wolności. Na końcowej mszy powiedziała: "Nic nie muszę. Nie muszę się modlić, nie muszę mówić tego świadectwa... Ale chcę!". To tylko dwie migawki spośród wielu cudownych historii spotkania na rekolekcjach Boga żywego, który jest Miłością.

Dziś wracałem pociągiem z Warszawy do Gdyni. Ostatnim razem, miesiąc temu, mój pociąg był opóźniony o prawie dwie godziny. Dziś mimo padającego śniegu, nie tylko odjechał punktualnie, ale także na czas dojechał do Gdyni.

W przedziale, w którym jechałem oprócz mnie były 3 osoby: starsza pani, mężczyzna w moim wieku - oboje koło okna i studentka naprzeciw mnie. Zawsze kupuję bilet przy oknie. Dziś jednak wiedziałem, że mam kupić bilet ... przy korytarzu. Po godzinie jazdy w przedziale zaczęło się robić coraz chłodniej. Pani zapięła sweterek, studentka nałożyła dużą chustę, a mężczyzna cały czas siedział już w kurtce. Próbowałem regulować temperaturę, ale elektroniczny regulator nie działał. Poszedłem więc do przedziału konduktorskiego i poprosiłem kierownika pociągu, aby coś z tym zrobił. Konduktorzy poszli 'naprawiać' ogrzewanie. Po kilku minutach konduktor przyszedł i sprawdzał, czy już działa, ale niestety wciąż nie działało - ani regulator, ani nie było ciepłego nawiewu. I wtedy pojawiła się we mnie myśl, aby ... pomodlić się o ciepło w przedziale w imię Jezusa. W myślach więc pomodliłem się o to, ale coraz wyraźniej czułem, że mam to zrobić ... na głos. Oczywiście pojawiły się opory: a co będzie jak ogrzewanie nie zadziała...? Ośmieszysz się! Skompromitujesz!... Odważyłem się więc powiedzieć: "Można się zawsze pomodlić, aby było ciepło". Ale wiedziałem, że to nie to... Po chwili cichym szeptem powiedziałem modlitwę w imię Jezusa (której oczywiście nikt nie słyszał). A ogrzewanie wciąż nie działało. W końcu w sercu zgodziłem się na to, do czego czułem, zaprasza mnie w tym momencie Bóg i głośno powiedziałem: "Jezus powiedział, że o cokolwiek poprosimy w imię Jego, stanie się nam. Więc ja modlę się w imię Jezusa, aby było ciepło!"... Nie minęła chwila, a nadmuch zaczął działać (było to dobrych kilkanaście minut od momentu, gdy konduktorzy zaczęli coś robić). Przyszedł konduktor, sprawdził regulator, który ... dalej nie działał, ale w przedziale zaczęło robić się ... ciepło.
Zacząłem się śmiać, a studentka powiedziała, że modlitwa chyba zadziałała... Rozpocząłem więc rozmowę o tym, czym jest wiara. Wierzymy w coś, czego nie widzimy, ale wiemy, że to jest. I przyjmujemy to, co niewidzialne, nie widząc tego, ale ufając, że to jest. Dalej już dzieliłem się moją wiarą ze studentką. Mówiłem, że Jezus chce mieć z każdym z nas zażyłą relację. Przeczytałem fragment książki, którą miałem pod ręką, gdzie była mowa o uzdrowieniu mocą Jezusa. Opowiadałem, że tak działo się w Dziejach Apostolskich i tak jest dzisiaj, gdy przyjmujemy z wiarą, to co Bóg mówi w Piśmie Świętym... Mówiłem o wolności, jaką mogą mieć wierzący w Jezusa. Na co dziewczyna powiedziała, że myśli podobnie. Zapytała, czy jestem związany jakoś z Kościołem... Powiedziałem, że jestem księdzem. A ona, że jeszcze nie widziała księdza, który by mówił o wierze z taką pasją...
Powiedziałem, że teraz rozumiem, dlaczego mimo iż zawsze kupuję bilet koło okna, dziś miałem przynaglenie, wziąć miejsce przy korytarzu. Miałem być po prostu w tym przedziale... Studentka na to: Ja miałam jechać porannym pociągiem, ale zaspałam na niego... Starsza pani zaczęła się śmiać (okazało się więc, że słucha tego wszystkiego). W przedziale było już tak gorąco, że pan obok mnie zdjął w końcu kurtkę.
Dziewczyna zaraz potem wysiadała w Iławie. Dałem jej jeszcze książkę, którą czytałem i powiedziałem, że jestem jezuitą. Ona zaś: byłam kiedyś na Jezuickich Dniach Młodzieży w Świętej Lipce...

Dziękowałem Panu za całe to wydarzenie i śmiałem się, że Pan pospieszył mi z pomocą, aby nadrobić ostatnie milczenie na blogu...

Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy.
(2 Kor 5,7)

piątek, 29 stycznia 2010

Prawo a Miłość cd.

Wczoraj skończyliśmy rekolekcje Szkoły Kontaktu z Bogiem (www.jezuici.pl/szkola), czyli rekolekcje ignacjańskie dla młodzieży, które prowadziliśmy w Kaliszu. Ferie zimowe to intensywny czas tych rekolekcji. W niedzielę zaczynamy kolejne w Świętej Lipce na Mazurach, a po tygodniu następne w Ożarowie k. Warszawy.

Coraz bardziej przekonuję się, jak bardzo jesteśmy uformowani do przestrzegania 'prawa', a nie kształtuje się naszej wiary, która działa przez miłość.
Na koniec rekolekcji wziąłem formularz mszalny "O uproszenie miłości". Jako antyfona na wejście jest tam cytat z Ks. Ezechiela: Odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań. Będziecie moim ludem, a ja będę waszym Bogiem. (Ez 36,26-28)

Od momentu gdy otrzymuję Ducha Świętego, prawo wypisane na 'kamiennych tablicach', czyli zewnętrzne do mojego serca, staje się wewnętrznym prawem mojego serca.

Św. Jan w swoim 1 Liście pisze: Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.(1J 5,3)
Gdy więc kocham, przykazania przestają być ciężarem. Ale póki trwam w lęku przed karą, czyli w Prawie, w lęku, który sprawia, że nie mogę kochać doskonale, przykazanie będzie ciężkie...

Jeśli zastanawiam się nad tym, czy zachowuję przykazania, to znaczy, że jeszcze żyję według Prawa. Jeśli wiem, że żyję w świętości, to nie wiem tak naprawdę, czym jest świętość. Jeśli wiem, że zachowuję przykazania, to tak naprawdę nie wiem, czym jest zachowywanie przykazań...

Jeden z uczestników naszych rekolekcji, 18-letni chłopak, podzielił się ze mną na rozmowie, tym co Bóg pozwolił mu zrozumieć. Powiedział: "kto kocha, ten nie grzeszy..." Szok! On sam zrozumiał, co Bóg próbuje nam pokazać o miłości w Bogu: Wiemy, że każdy, kto się narodził z Boga, nie grzeszy, lecz Narodzony z Boga strzeże go, a Zły go nie dotyka. (1 J 5,18)

Przedwczoraj zadzwoniła do mnie pewna osoba, z którą kiedyś raz rozmawiałem. Bardzo pragnie zmiany w swoim życiu. Powiedziała mi, że dużo się zmienia w jej życiu na lepsze. Ale zapytała też: Proszę ojca, czy ja jestem grzesznicą, bo wciąż nie chodzę w niedzielę do kościoła? Myślała, że zostanie osądzona, tak samo jak siebie osądza...
Nie została jednak osądzona.

czwartek, 21 stycznia 2010

Boży czas

Wczoraj w nocy pojawiła się we mnie myśl, aby podzielić się świadectwem działania Ducha Świętego w moim życiu na stronie www.kaplani.com.pl. Świadectwo to pojawiło się już w ubiegłym roku w dwumiesięczniku odnowy charyzmatycznej Szum z nieba. Pokazuje ono działanie Ducha Świętego z jednej strony oraz z drugiej strony mój 'opór' w rozwijaniu Jego Łaski. Duch Święty jednak cierpliwie dotykał mojego serca, aby pełniej Mu się poddało. Przesłałem je więc do ks. Jacka Sochy, odpowiedzialnego za tę kapłańską stronę. Dzisiaj około południa ks. Jacek zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w spowiedziach na kursie Filip (nie pamiętam, żeby kiedykolwiek do mnie dzwonił...). Wspomniałem mu o przesłanym przeze mnie świadectwie. Wyglądało na to, że jeszcze go nie widział. Powiedział, że zajrzy do niego za chwilę. Po południu zaglądając na stronę o kapłanach zobaczyłem, że moje świadectwo zostało już umieszczone.

W ciągu dnia zajrzałem też do odłożonej na jakiś czas książki o Demosie Shakarianie pt. Najszczęśliwsi na świecie. I tam przeczytałem fragment, który bardzo mnie poruszył. Jest to opis początków chrześcijaństwa w Armenii:

"Ormianie — kaznodzieja często nam to przypominał — są najstarszym chrześcijańskim narodem na świecie, jak również tym, który znosił największe cierpienia za swoją wiarę. Niedawne masakry dokonane przez Turków to tylko najświeższe dowody ustawicznych dążeń sąsiadów do wymazania tego upartego narodu z mapy świata. Ciągle powtarzanie tych historii w kazaniach spowodowało, że stały się one jakby częścią naszego życia.
"Było to w roku 287 — rozpoczynał na przykład kaznodzieja — święty Grzegorz, będąc wtedy młodym człowiekiem, szukał możliwości powrotu do swojej ukochanej Armenii". Grzegorz popadł w niełaskę u ówczesnego króla Armenii i został zesłany na wygnanie, a tam po raz pierwszy usłyszał wieść o Chrystusie. Nie bacząc na ryzyko wraca do swego kraju, aby dzielić się ewangelią ze swymi rodakami.
Król jednak szybko dowiedział się o jego powrocie. Kazał go pojmać i wrzucić do najgłębszego więzienia w swoim zamku, skazując tym samym na śmierć głodową. Siostra króla, słuchając potajemnie świadectw Grzegorza, nawróciła się. Kaznodzieja malował przed naszymi oczami żywy obraz tej młodej niewiasty skradającej się po śliskich, wilgotnych schodach do ciemnego, potwornie cuchnącego lochu, z ukrytą kromką chleba lub kuflem koziego mleka pod mocno pofałdowaną suknią. Udawało się jej to robić przez czternaście lat i w ten sposób utrzymywała Grzegorza przy życiu.
Wtem opanowała króla nieuleczalna choroba, rodzaj obłędu, która powodowała, że w czasie ataków rzucał się na podłogę i chrząkał jak zwierzę. Gdy miał' chwile przytomności, szukał pomocy u lekarzy, ale nadaremnie. "Człowiek o imieniu Grzegorz mógłby ci pomóc" — sugerowała bratu siostra. "Grzegorz umarł już wiele lat temu — odparł król — i jego kości butwieją pod tym zamkiem." "On żyje" — powiedziała spokojnie i przyznała się do tego co robiła przez czternaście lat.
Tak więc, Grzegorz został wyprowadzony z lochu. Jego włosy były białe jak śnieg na górze Ararat, ale był zdrowy na umyśle i duchu. W imieniu Jezusa Chrystusa zgromił demony, które opętały króla i w ten sposób został on uzdrowiony. W roku 301 obaj podjęli dzieło nawrócenia całej Armenii.
Podczas długiej drogi powrotnej ciągle rozmyślałem o tej historii. Myślałem o tym cierpliwym człowieku siedzącym przez wiele lat w ciemnym, zamkniętym lochu. Lata mijały bezpowrotnie, a on nie tracił wiary, nie tracił nadziei; czekał na właściwy, Boży czas..."

Tak jakby Pan chciał mi powiedzieć, że na wszystko jest czas. Że moje lata 'niesłuchania' Ducha Świętego wcale nie są czasem straconym. Że cały czas On był ze mną i prowadził mnie ku temu, co dzieje się teraz. I że teraz właśnie nadszedł Boży czas w moim życiu.

W moim świadectwie dzielę się proroctwem, które padło kilkanaście lat temu w czasie moich studiów filozoficznych w Krakowie na rekolekcjach prowadzonych przez Wspólnotę Błogosławieństw:
"Było to 19 marca – w uroczystość św. Józefa. Po Komunii, grupa prowadząca rekolekcje uwielbiała Boga pięknym śpiewem w językach. Po chwili zaczęły się pojawiać słowa poznania w języku francuskim, tłumaczone na język polski. Stałem z tyłu kościoła pod ścianą. W pewnym momencie w sercu usłyszałem takie słowa: – Teraz będzie do ciebie! Serce mi zadrżało i wsłuchiwałem się uważnie w słowa, które zostały przetłumaczone mniej więcej tak: – Jest tu w kościele pewien seminarzysta. Przeżywa trudności, ale Pan go umacnia i w przyszłości będzie on innych uczył modlitwy na wzór św. Józefa."

Dziś też właśnie dostałem paczkę od Magdy - studentki z Wrocławia, która przesłała mi ... ikonę św. Józefa z Jezusem, którą sama dla mnie namalowała (napisała) [na zdjęciu]. Piękna, nieprawdaż...!

wtorek, 19 stycznia 2010

Modlitwa małżonków

Na zakończenie tegorocznego kolędowania Pan poruszył mnie raz jeszcze tym razem modlitwą małżonków. Przyszedłem do młodej rodziny z dwójką dzieci: 8-letnim synem i roczną córeczką. Jak zwykle modliliśmy się na początku wspólnie. Zachęciłem też wszystkich do wyrażenia dziękczynienia i próśb.

Gdy rozmawialiśmy małżonkowie przyznali, że mieli w swoim życiu bardzo trudny czas. Ludzie wokół doradzali im, aby rozeszli się, ale jak powiedziała żona, wierność przyrzeczeniu małżeńskiemu okazała się mocniejsza. Opowiadali też, jak Bóg się o nich zatroszczył. Dzieliłem się z nimi Słowem Bożym i zachęciłem, aby modlili się wspólnie z całą rodziną modlitwą, która będzie płynęła z serca. Mąż na to: najtrudniejszy jest pierwszy raz... Powiedziałem, że pierwszy raz pomodlimy się razem pod koniec kolędy. Gdy mieliśmy się modlić, mąż powiedział: niech żona zacznie. Na co ja: głową rodziny jest mąż... Mężczyzna zaczął więc pierwszy i dziękował Bogu za żonę, za to że są razem, za dzieci i dało się zauważyć, że był wzruszony. W tym momencie żona już płakała. Po chwili ona cała poruszona ze łzami dziękowała za męża, za rodzinę, za miłość i wiele innych rzeczy, prosząc też, aby Bóg im błogosławił.

Dawno nie słyszałem tak pięknej, płynącej z serca i pełnej miłości modlitwy...

Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża! (List do Efezjan 5,28-33)

niedziela, 17 stycznia 2010

Pacierz czy modlitwa

Dziś w niedzielę mówiłem homilię na mszy harcerskiej, o którą poprosił mnie ich duszpasterz o. Michał. Wychodząc od wesela w Kanie i ukazując, że w małżeństwie najważniejsza jest relacja miłości, którą zresztą też widać w rodzinie i relacji Jezusa do Maryi - pełnej wolności, a zarazem wzajemnego zrozumienia, przeszedłem do podzielenia się moim doświadczeniem z kolędy. Do wczoraj chodziłem 6 razy 'po kolędzie' i każdego dnia na w rodzinach, gdzie były dzieci, gdy rozmawialiśmy o modlitwie i modliliśmy się dzieci ... wzruszały się bądź delikatnie płakały. To najbardziej poruszające doświadczenie ostatniego czasu... Ponieważ na mszy harcerskiej większość stanowiły dzieci i młodzież, zachęciłem je, aby modląc się nie powtarzały żadnych formułek czyli nie 'odmawiały pacierza', ale rozmawiały z Bogiem z serca. Bóg słyszy nasze serce, a nie wypowiadane bez serca słowa...

Po mszy podszedł do mnie pewien mężczyzna po 40-tce. Był lekko poruszony. Powiedział, że jest pierwszy raz na tej mszy. Przywiózł córkę i potem postanowił być na tej mszy. Ja mu powiedziałem, że ja też jestem wyjątkowo na tej mszy. Powiedział mi, że modli się tylko własnymi słowami z serca od ... 25 lat. Ale nigdy wcześniej od nikogo nie słyszał, że to jest dobry sposób modlitwy. I dzisiaj to usłyszał. Mówił o poddaniu się poruszeniom serca i o wielkiej wolności, jaką uzyskał...

Po południu na kolędzie, gdzie były dzieci było inaczej niż dotąd. Dzieci się tym razem nie wzruszyły. Ale nie zdziwiłem się, gdy okazało się, że mama uważa,  że Bóg oprócz tego, że jest miłosierny, to jest sprawiedliwy - za dobre wynagradza, a złe karze. A ludzie powinni bać się Boga, aby nie grzeszyć. Dlatego przecież jest piekło, które może nas czekać...  A dzieci trzeba nauczyć modlitwy, a nawet można przymuszać je do modlitwy...

Podobnie było jednego dnia, gdy chcąc naprowadzić 5-letniego chłopca, w jaki sposób może zwracać się do Boga w modlitwie, zapytałem go, jak mówi do swojego taty, jak się do niego zwraca... On odpowiedział: ... Grzecznie! ... Być może był on za mały, aby zrozumieć pytanie... Ale jestem przekonany, że ów lęk przed tatą przekłada się też na relację z Bogiem.

Wieczorem pojechałem jeszcze z jednym z moich współbraci do szpitala do jego babci, która dostała dziś udar mózgu i leżała nieprzytomna. Udzieliliśmy jej sakramentu namaszczenia chorych. Momentami wydawało się, jakby odzyskiwała kontakt z nami. Najbardziej poruszyło mnie trzymanie za dłoń tej prawie 90-letniej kobiety. Tak ważny gest bliskości. Słów może zabraknąć, ale bliskości nie da się zastąpić niczym. Zwłaszcza w momencie być może zbliżającego się przejścia do Pana...

sobota, 16 stycznia 2010

Czas oczyszczenia Kościoła

Dzisiaj wieczorem już po kolędzie, siedząc w naszej wspólnotowej auli, sięgnąłem po leżący na stole ostatni nr kwartalnika dla kapłanów PASTORES. Przeglądając go natrafiłem na artykuł belgijskiego jezuity o. Alaina Mattheeuwsa "Czas oczyszczenia Kościoła". Zacząłem go czytać i byłem zdumiony treścią, którą natychmiast podzieliłem się z o. Wojtkiem Żmudzińskim i o. Piotrem Szymańskim. Za chwilę doszedł do nas o. Chabielski i zdałem sobie sprawę, że w auli jest 4 jezuitów ... charyzmatyków.
Artykuł jest pisany z perspektywy Kościoła w Europie Zachodniej, gdzie odczuwalny jest brak powołań oraz  brak praktykowania wiary przez katolików. W ostatnim Gościu Niedzielnym wyczytałem, że we Francji co niedzielę chodzi do kościoła 4 i pół procenta katolików, z czego 43 procent jest powyżej 65 roku życia...  Przytaczam poniżej wybrane fragmenty artykułu o. Alaina, które do mnie mocno przemawiają:

"To, że Kościół pod wieloma względami przeżywa dziś okres wygnania, że przechodzi przez pustynię, oznacza, iż powinien zejść głębiej i tam odnaleźć wodę, czyli Ducha swego Pana. Taki jest warunek, aby móc przetrwać i znów siać, sadzić, przynosić owoce i zbierać żniwo. Wszelka nowa płodność tego wymaga. Przeżywać ze spokojem okres wygnania to spoglądać z nadzieją, a ta rozprasza obecną niepogodę i uważnie obserwuje przyszłość, której zarysów dziś jeszcze nie widać. „Synu człowieczy ustanowiłem cię stróżem nad pokoleniami izraelskimi. Gdy usłyszysz słowo z ust moich, upomnisz ich w moim imieniu" (Ez 3,17). Prorok mimo ryzyka i zagrożeń, przeczuwa, widzi i głosi nadchodzące dzieło Boże. Wzywa więc każdego, a także Kościół jako Ciało, ażeby poślubić Chrystusa w Jego ubóstwie i uniżeniu. Jeśli Kościół ma zostać ogołocony, jeśli w czasie próby ma nowo nauczyć się utracić wiele ze swych dóbr, to dlatego, by znów stał się sobą - pokorną i czystą oblubienicą Chrystusa Zbawiciela. Kościół musi na nowo nauczyć się pokładania nadziei wyłącznie w Bogu i przyjąć, że jego płodność zależy od działania Ducha, który go uświęcaj i ożywia.

Pieśni ludu Izraela podczas wygnania należą do najpiękniejszych psalmów. Nie brakuje w tych modlitwach płaczu. Wygnanie to czas oczyszczenia ludu i każdego z jego członków. To okres, w którym, pośród zawierzenia i cierpliwości, ulega oczyszczeniu obraz Boga. Kościół na Zachodzie jest - zdaniem kard.  Godfrieda Danneelsa - na wygnaniu. Obecna sytuacja może pomóc mu zrozumieć, że swoją nadzieję powinien złożyć naprawdę w samym Bogu. Jego miłość trwa, jej najczęstszymi przejawami są czułość i pocieszenie (zob. Iz 66,12-13). Wygnanie stanowi jednak trudne doświadczenie: jest oczyszczaniem ze swego rodzaju pelagianizmu, w którym zbyt długo żyliśmy. Analiza wielu przedsięwzięć kościelnych podejmowanych w ostatnich latach wskazuje na to, iż chcieliśmy budować Kościół i ewangelizować własnymi siłami, zbytnio opierając się na sobie.

Każda łaska Boża jest polem bitwy - o jej przyjęcie, zrozumienie, o wierność temu, czym ona dla nas jest. W działaniu Boga nie ma automatyzmu ani jakiejś magii. Wchodzi On w dzieje ludzi i tam zderza się z ich wolnością. Spowolnienie biegu historii nie jest jedynie skutkiem splotu okoliczności - człowiek również ma w tym swój udział, bo albo dobrowolnie sprzeciwia się działaniu Boga, albo też Mu się poddaje i powierza. Walki tej nie tłumaczy jedynie ludzka wolność, ale także interwencja wroga natury ludzkiej, „oskarżyciela braci naszych" (por. Ap 12,10)...

Kościół zawsze przechodził przez trudniejsze okresy - za każdym razem były to okazje, by jeszcze bardziej powierzać się Panu. Zawsze znajdowali się ludzie, którzy podejmowali wówczas dobrowolnie walkę, wsłuchiwali się w słowo Pana i przecierali nowe drogi. Bóg kieruje swoje słowo i objawia swoją mądrość pośród ludzkich zmagań. Szczęśliwi ci, którzy dobrowolnie się na nie decydują, idąc za Chrystusem, swoim Nauczycielem. Słyszą oni słowo Boga i przekazują je światu. Odkrywają Jego zamysł miłosierdzia potężniejszy od wszystkich ludzkich mądrości, które nie mają żadnej wartości w czasach próby.

W Ciele Kościoła działa ten sam Duch - to On uświęca, ożywia, odnawia i objawia bogactwo Bożego piękna w Jego dziełach i darach. Tam, gdzie działa Duch, inne duchy mają zwyczaj się ujawniać i poddawać ludzi ochrzczonych próbie. Walka duchowa rozgrywa się nie tylko w sferze prywatności; rozeznawanie powinno też objąć dawniejsze i nowe instytucje. Kościół jako Ciało wezwany jest do uważnego przyglądania się trwałym owocom Ducha. Płodność duchowa dokonuje się za cenę rzeczywistej komunii serc i umysłów. Tylko za taką cenę to, co nowe, będzie mogło wyłonić się z tego, co dawne, a to, co dawne, ucieszy się tym, co nowe, zrodzone z płodności Boga samego...

Jesteśmy - jak mówi kard. Danneels - wręcz przymuszeni, aby przylgnąć do słowa Bożego, związać się z nim bez żadnej gwarancji, żadnej podpórki, jak Piotr kroczący po jeziorze. Jesteśmy wręcz przymuszeni, aby wierzyć, mieć nadzieję i całkowicie związać się z Bożym słowem, sakramentami, Duchem Świętym, z łodzią, która jako jedyna może ocalić nas od kłębiących się wód, czyli z Kościołem."
 

PS. A w niedzielę 17 stycznia we wszystkich kościołach w Polsce jest do odczytania List Pasterski Episkopatu Polski pt. ... "Bezcenne dobro języka ojczystego"...

czwartek, 14 stycznia 2010

Prawo a Miłość

Rozmawiając z ludźmi wierzącymi w Chrystusa widzę, jak bardzo żyjemy w lęku wobec prawa, które osądza nas za różne niedomagania w wierze. Często ludzie oskarżają się, gdy nie odmówią pacierza, nie pójdą na mszę, czy nie będą pościli w piątek. Mamy zakodowane pewne obowiązki, które trzeba wypełnić, aby 'Panu Bogu się podobać', by nie powiedzieć: 'aby nie zgrzeszyć'. Na kolędzie rozmawiałem o tym z niektórymi osobami. Pewna kobieta z oporem powiedziała: Ale przecież potrzebne są jakieś zasady! Zapytałem ją, czy kocha męża. Lekko się uśmiechnęła. Powiedziałem: kochając męża, wie Pani, że pewnych rzeczy nigdy nie zrobi, a nawet do głowy Pani nie przyjdą... Nie potrzebuje Pani zasad, aby go kochać. I tak Bóg chce, aby było w relacji z Nim.

Żyjemy ciągle jeszcze w logice Prawa i Starego Przymierza. Tak jakbyśmy chcieli zasłużyć na 'Bożą przychylność'. Ale Ona jest nam dana niezależnie od tego, co robimy. Bóg jest miłością - pisze św. Jan - kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim. Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy pełną ufność na dzień sądu... W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości. (1 J 4,16-18)
Lęk kojarzy się z karą. Kara jest tam, gdzie jest Prawo. W miłości nie ma lęku, bo nie ma kary, czyli nie ma Prawa... Mamy pełną ufność na dzień sądu, bo nie będziemy sądzeni wg Prawa, ale Miłości. Na początku swojej Ewangelii św. Jan pisze: Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. (J 1,17)

Dziś przed południem rozmawiałem z o. Chabielskim, który w tym roku skończy 80 lat. Boży człowiek. Od wielu lat w Odnowie. Przeprowadził kilkadziesiąt seminariów Odnowy w ... więzieniach. Powiedział mi, że bez Ducha Świętego apostolstwo nic nie da. W pewnym momencie zaczął mówić to, o czym ja ostatnio rozmawiałem z innymi:
Kogo uważamy za porządnych katolików? - Tych, którzy odmawiają pacierz. A gdzie jest w Piśmie Świętym napisane, że mamy odmawiać pacierz? - Tych, którzy chodzą w niedzielę do Kościoła. A przykazanie Boże mówi: Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. - Tych co chodzą przynajmniej raz w roku do spowiedzi... Te obowiązki, to są wszystko przykazania kościelne, które są dla nas ważniejsze niż przykazania Boże... A gdy młodzieniec przychodzi do Jezusa z zapytaniem co ma czynić, aby osiągnąć życie wieczne, Jezus odpowiada: Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę...


Teraz jednak dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia. Albowiem prawo Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, wyzwoliło cię spod prawa grzechu i śmierci. Co było niemożliwe dla Prawa, ponieważ ciało czyniło je bezsilnym, tego dokonał Bóg. On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do ciała grzesznego. W tym ciele potępił On grzech, aby to, co nakazuje Prawo, wypełniło się w nas, o ile postępujemy nie według ciała, ale według Ducha. (Rz 8,1-4)


Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. (J13,34)

środa, 13 stycznia 2010

Opóźniony pociąg

Przez kilka dni wraz z 15 osobami z naszej wspólnoty byliśmy w Łodzi, gdzie uczestniczyliśmy w sesji "Modlitwa o uwolnienie". Wracając z Łodzi zatrzymałem się na noc w Warszawie, a wczoraj wracałem z Warszawy do Gdyni. Mój pociąg, który miał wyjechać o 9.00 miał 110 minut opóźnienia. Na szczęście po godzinie pojawił się inny pociąg do Gdyni, który powinien być na Centralnej o ... 4.45 i miał 300 minut opóźnienia. Pojechałem więc tym 'wcześniejszym' pociągiem, zastanawiając się czy zdążę na kolędę, która rozpoczyna się o 16.00. Pociąg dojechał do Gdyni kilka minut przed 16.00. Na kolędę wyszedłem więc z półgodzinnym opóźnieniem.
Jak zwykle już w tym roku były to kolędy, gdzie dzieliłem się żywą wiarą i Słowem Bożym.

Będąc u pewnego małżeństwa najpierw przyszedł ich ok. 30 letni syn, który z rodziną mieszka gdzie indziej. Powiedział, że ma tylko jednego syna i bardzo z żoną chcieliby mieć kolejne dziecko, ale są pewne trudności. Ja mówiłem im m.in. o moich tegorocznych kolędach, gdzie gdy modliliśmy się, dzieci się wzruszały. Gdy chciałem zbierać się do wyjścia, wtedy przyjechała jego żona wraz z 7-letnim Miłoszem. Po rozmowie poprosiłem ich, abyśmy raz jeszcze wraz z Miłoszem pomodlili się. Gdy się modliłem, zapytałem Miłosza, za co chce dziękować. On zaczął się modlić. Dziękował za piątkę, którą dostał tego dnia, że miniony rok był dobry. Potem prosił o ... kolejną piątkę i aby ten rok też był dobry dla wszystkich i... wzruszył się. Zapytałem, czy chce poprosić o rodzeństwo. A on: Tak, ale ja wiem, że będę je miał... Powiedziałem: Ale ty masz wiarę! I dlatego spełni się to wam. Wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy. (Hbr 11,1)

Dzisiaj dziękowałem Bogu, że pociąg miał opóźnienie, bo inaczej nie spotkałbym Miłosza.

Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. (Rz 8,28)

środa, 6 stycznia 2010

Modlitwa dzieci

Pierwsze trzy dni chodzenia po kolędzie mam za sobą. Jakże inne są to spotkania niż w poprzednich latach... Wczoraj po raz pierwszy zdarzyło się, że rok po roku poszedłem z kolędą do tych samych rodzin. Proboszcz zawsze stara się, aby była rotacja, tak by co roku pójść do kogoś nowego. Zrozumiałem jednak, że to Pan chce, abym teraz poszedł raz jeszcze spotkać się z tymi samymi osobami. We wszystkich rodzinach rozmawialiśmy o wierze w żywego Jezusa. Dzieliłem się tym, jak Pan dotyka moje serce, uzdrawia i prowadzi do zażyłej relacji z NIM. Za każdym razem prowadziło to do odwzajemnionego dzielenia i często do jeszcze jednej pogłębionej modlitwy.

Najbardziej uderzyły mnie w tych dniach spotkania z rodzinami, gdzie są dzieci. Mam wrażenie, że Pan pozwolił mi odkryć coś niezwykłego...

Pierwszego dnia w jednej rodzinie była dwójka małych dzieci: 8-letni Filip i malutka Blanka. Rozmawiałem z Filipem o jego patronie i przeczytaliśmy razem fragment opisujący, co czynił Filip w Dziejach Apostolskich (Dz 7). Zapytałem, kim według niego jest Bóg. Filip odpowiedział: Bóg jest Tatą wszystkich. Potem zaprosiłem, aby pomodlił się. Podziękował Tacie za ... śnieg i rodziców. Gdy modlił się w jego oczach pojawiły się ... łzy.

Drugiego dnia na koniec kolędy przyszedłem do rodziny 11-letniego ministranta Pawła, który towarzyszył mi w kolędzie. Także tutaj rozmawialiśmy o modlitwie. Paweł pokazał mi Biblię. Mówiliśmy o tym, że może wraz z rodzicami czytać ją wieczorem. W pewnym momencie tej naszej spokojnej i Bożej rozmowy, Paweł bardzo wzruszył się i delikatnie zaczął ... płakać. Powiedziałem, że ma się nie bać tych łez, bo świadczą one, jak bardzo blisko jego serce jest Boga.

Zacząłem się zastanawiać po kolędzie, czy jest jakiś związek między tymi dwoma sytuacjami i czy był to 'przypadek', czy może jest w tych poruszeniach Coś więcej.

Wczoraj Pan dał mi odpowiedź... W pewnej, w moim odczuciu, bardzo Bożej rodzinie, zaczęliśmy się modlić. Modliłem się, jak serce mi podpowiadało. Zachęciłem, aby włączyć się do mojej modlitwy. Jeden z dwóch braci bliźniaków (mają 10 lat) - Adaś - zaczął modlić się za swojego dużo starszego brata i wtedy także u niego pojawiły się łzy. Gdy usiedliśmy wciąż był delikatnie poruszony. Adaś przyniósł mi swoją Biblię dla dzieci i okazało się, że już całą przeczytał. Ostatecznym potwierdzeniem dla mnie były słowa jego brata bliźniaka - Sławka :-). Na pytanie, jak myśli, kim jest Bóg, odpowiedział:... Tatą wszystkich!

Nie mam już żadnych wątpliwości, że dzieci mają szczególnie otwarte serce na poczucie Bożej obecności. Wystarczy pozwolić im ... modlić się z serca. Nie wkuwać im formułki czy pacierze, ale pozwalać im mówić do ich TATY.
Niestety z wiekiem szybko tracimy tę wrażliwość płynącą ze spotkania z Bogiem. Często nie z naszej winy. Po prostu wpaja się nam, że mamy być w porządku wobec Boga, odmawiając pacierze, a jeśli tego nie zrobimy - spowiadając się z tego. Tak powoli umiera nasza relacja z Żywym Bogiem - Tatą wszystkich...

Wyrzekł Pan: Ponieważ ten lud zbliża się do Mnie tylko w słowach, i sławi Mnie tylko wargami, podczas gdy serce jego jest z dala ode Mnie; ponieważ cześć jego jest dla Mnie tylko wyuczonym przez ludzi zwyczajem, dlatego właśnie Ja ponowię niezwykłe działanie cudów i dziwów z tym ludem: zginie mądrość jego myślicieli, a rozum jego mędrców zaniknie. (Iz 29,13-14)

wtorek, 5 stycznia 2010

Kolęda i wiara

Nastąpił zastój w blogu, ale nie oznacza to, że Duch przestał wiać ;) Wręcz przeciwnie - doświadczam każdego dnia, a nawet z każdą godziną Jego powiewów. Wiem też, że nie jestem w stanie wszystkiego ani wyrazić, ani tym bardziej opisać. Wierzę, że kiedyś przyjdzie czas na dłuższe świadectwo. Teraz podzielę się jednym z owoców działania Ducha, który pojawił się na ... kolędzie.

Od 7 lat co roku w tym okresie pomagam w kolędzie w naszej gdyńskiej parafii. Z jednej strony lubię spotkania z ludźmi w ich domach. Z drugiej zawsze czułem niezadowolenie, gdy 'musiałem' się spieszyć, bo na rodzinę można było przeznaczyć tylko kilkanaście minut. W tym roku proboszcz zdecydował się, abyśmy mieli każdego dnia mniej 'wejść' (10-15).

Przedwczoraj po raz pierwszy w tym roku poszedłem na kolędę. Po raz pierwszy też wziąłem ze sobą ... Pismo Święte. Dawniej rozmowy były bardzo powierzchowne: o remontach i o nagłośnieniu w kościele, pytania o zdrowie, co słychać w rodzinie itd.
Od przedwczoraj wiem, że Pan posyła mnie do tych ludzi, aby dzielić się z nimi wiarą, żywym Jezusem, modlić się z nimi o ... uzdrowienie, uzdrowienie wewnętrzne, uwolnienie, o błogosławieństwo. Nie było mieszkania, w którym nie rozmawiałbym o wierze w Jezusa. Czytałem często fragmenty z Dziejów Apostolskich, w których wiara w imię Jezus przywracała zdrowie, a nawet życie. I praktycznie ani razu nie próbowałem narzucić jakiegoś 'gadania' o Bogu. Zawsze wychodziliśmy od tego, co osoba powiedziała: np. małżeństwo, które kilkadziesiąt lat temu straciło jedynego 10-letniego syna, po czym ojciec stracił wiarę w Boga. Teraz sami nawiązali do tego bolesnego doświadczenia, co było dla mnie wezwaniem do modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne.
Na koniec w niedzielę 'trafiłem' do młodego małżeństwa. Pan od razu jeszcze przed pierwszą modlitwą poprowadził mnie, aby wyszło, że od lat oczekują dziecka i nie mogą go mieć. Z wiarą w imię Jezusa modliliśmy się, aby Pan przyszedł ze swoim błogosławieństwem tak jak do Abrahama. Przeczytałem fragment z Rdz 15,1-6 o obietnicy złożonej Abramowi: "Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić; potem dodał: Tak liczne będzie twoje potomstwo. Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za sprawiedliwość." Potem okazało się, że lekarze powiedzieli, że tylko cud może sprawić, że będą mieli własne dzieci. Zachęciłem ich, aby zaufali Słowu Boga, aby na Nim oparli swoją wiarę. Mówiłem, że Abraham cierpliwie musiał czekać na spełnienie tej obietnicy i 'kombinował', aby po swojemu 'wypełnić' obietnicę Boga. W końcu Bóg wysłał trzech ludzi, którzy powiedzieli, że za rok o tej porze będzie miał potomka ("Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? Za rok o tej porze wrócę do ciebie, i Sara będzie miała syna". [Rdz 18,14] ).

Wszystko o czym rozmawialiśmy było oparte tylko o wiarę w Słowo Boga, który dziś działa tak samo jak za Abrahama, za Jezusa, za Dziejów Apostolskich.

Wieczorem zajrzałem do książki o wierze, która otworzyła mi się na rozdziale "Śmiech wiary":
"Bóg powiedział Abrahamowi: 'Od Izaaka ['śmiech' po hebrajsku] będzie nazwane twoje potomstwo' [Rdz 21,12]. Wiara jest wielkim dziedzictwem, bo 'sprawiedliwy z wiary żyć będzie' [Rz 1,17]. Przez 25 lat Abraham oczekiwał, aż Bóg wypełni swoją obietnicę. Patrzył na Boga, który nigdy nie zawodzi i wierzył Jego Słowu... Czy dziecko mogło się narodzić? Tak! Według prawa wiary W Boga, który obiecał. Nie ma żadnych ograniczeń, kiedy pokładasz swoją wiarę w Bogu".


Tego samego wieczora o. Wojtek Żmudziński dał mi książkę o historii Demosa Shakariana pt. 'Najszczęśliwsi na świecie'. Zacząłem ją czytać 'do poduszki'. Początek to opowieść o charyzmatycznych Rosjanach żyjących pod koniec XIX wieku, którzy przybywali do Ormian. Dziadkowie Demosa mieli 5 córek - żadnego syna. Przytoczę teraz fragment początku tej książki, z którą w ręku zasypiałem tego wieczoru:

Wydało mi się to dziwne, że w obliczu tak wielkiej potrzeby syna, jaką miał dziadek, nie przyjął on, i to od razu, tych wieści, które już prawie pięćdziesiąt lat rozbrzmiewały po górach. Przynieśli je Rosjanie. Dziadek lubił Rosjan, ale był aż za bardzo zrównoważony, aby bez zastrzeżeń przyjmować te opowieści o cudach. Rosjanie przybywali długimi karawanami krytych wozów. Ubierali się tak jak nasi ludzie: w długie tuniki o żywych barwach przewiązane w pasie sznurem. Żonaci mężczyźni zawsze nosili bujne brody. Ormianie nie mieli żadnych trudności w porozumie¬waniu się z nimi, bo większość naszych ludzi rozumiała także język rosyjski. Słuchano więc tych opowiadań »o wylaniu Ducha Świętego« — jak to nazywali Rosjanie — na prawosławnych chrześcijan rosyjskich. Przyjeżdżali oni jako ludzie wyposażeni w dary Ducha i chętnie się nimi dzielili. Wydawało mi się, że słyszę rozmowę babci i dziadka jaką prowadzili do późnej nocy po jednych z takich odwiedzin. I dziadek musiał wtedy przyznać, że wszystko, o czym opowiadali Rosjanie, jest biblijne.
— Biblia pisze o uzdrowieniach — mówił. — Tak samo o mówieniu innymi językami i proroctwach. Tylko że to wszystko nie brzmi ... po ormiańsku. — Mógł przez to rozumieć, że nie wydaje się to być godne zaufania, rzeczywiste.
A babcia, której serce zawsze było ociężałe, być może powiedziała: — Wiesz, kiedy mówisz o proroctwach czy uzdrowieniach, to mówisz o cudach.
— No, tak.
— A gdybyśmy otrzymali Ducha Świętego w ten sposób, czy sądzisz, że moglibyśmy wtedy prosić o cud? — Myślisz o synu?

Może babcia nawet wtedy zapłakała. Wiem z pewnością, że w pewien słoneczny poranek niedzielny, w maju 1891 roku, babcia płakała.
Po upływie kilku lat niektóre rodziny w Kara Kala zaczęły przyjmować świadectwa rosyjskich zielonoświątkowców. Szwagier dziadka, Magardisz Muszegan był jednym z nich. Otrzymał on chrzest w Duchu Świętym i podczas swoich częstych wizyt u Szakarianów opowiadał o nowej radości jaką znalazł w życiu.

W tym szczególnym dniu — a było to 25 maja 1891 roku — babcia wraz z kilkoma kobietami siedziała w kącie jednoizbowego domu i szyła. To znaczy, próbowała szyć, bo wielkie krople łez, które padały na materiał leżący na jej kolanach, przeszkadzały jej w tym. Naprzeciw niej, niedaleko okna, gdzie było lepsze oświetlenie, siedział Magardisz Muszegan i czytał z otwartej, leżącej na jego kolanach, Biblii.
Nagle Magardisz zamknął Biblię, przeszedł przez pokój i stanął przed babcią. Jego cienka broda podrygiwała, gdy w podnieceniu wymawiał słowa:
— Gulisar, Pan właśnie przemówił do mnie! Babcia wyprostowała się.
— Tak, słucham, Magardisz.
— Pan przekazał mi wieść dla ciebie — powiedział. — Dokładnie za rok o tym czasie urodzisz syna.

Kiedy tylko dziadek wrócił z pola, babcia spotkała go w drzwiach oznajmiając mu treść tego cudownego proroctwa. Zrobiło mu się przyjemnie, ale był jeszcze zbyt wielkim sceptykiem by uwierzyć. Uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami, ale mimo to, zaznaczył sobie datę w kalendarzu.

Minęło kilka miesięcy i babcia znów była w ciąży. W tym czasie wszyscy w Kara Kala wiedzieli już o tym proroctwie i cala wioska oczekiwała w podnieceniu. 25 maja 1892 roku, dokładnie w rok po proroctwie, babcia urodziła syna.


W ten to sposób po raz pierwszy nasza rodzina zetknęła się z działalnością Ducha Świętego. Wszyscy w Kara Kala przyznali, że wybór imienia dla nowonarodzonego chłopca był doskonały. Został nazwany Izaakiem, ponieważ tak, jak długo oczekiwany syn Abrahama, był dzieckiem obietnicy.

Czekamy teraz na potomstwo M. i M.
web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010