środa, 6 marca 2013

Czy Kościół słucha swoich proroków? (2)

Jak napisałem w pierwszej części tego wpisu, David du Plessis był poruszony spotkaniem w bazylice Świętego Piotra w Rzymie w Zielone Święta 1975 roku, widząc tysiące ludzi modlących się w językach i wypowiadających proroctwa oraz słuchając papieża Pawła VI, który zdawał się rozumieć, czym jest ta nowa Pięćdziesiątnica. Ma poczucie, że proroctwo Smitha Wiggleswortha się realizuje na jego oczach. David dał się prowadzić Duchowi Bożemu i przyczynił się do tego, że odnowa charyzmatyczna ogarnęła Kościoły protestanckie oraz pojawiła się w Kościele Katolickim.

Patrząc jednak na czas, jaki minął od 1975 roku, rodzi się we mnie pytanie: czy Kościół Katolicki przyjął w pełni błogosławieństwo i dał się ogarnąć temu przebudzeniu, które miało "zaćmić przebudzenie zielonoświątkowe i przewyższyć to, czego doświadczają zielonoświątkowcy", jak zapowiedział Smith Wigglesworth? Czy Kościół poszedł za głosem Pana wypowiadanym przez swoich proroków...?

Poniżej zamieszczam ostatni rozdział książki "Mister Pentecost", w którym David du Plessis pisze o przeżyciu w bazylice Świętego Piotra w 1975 roku:

XXVII. PIĘĆDZIESIĄTNICA

"Nie uwierzyłby w to nawet największy optymista. Oto zebraliśmy się – dwadzieścia tysięcy ludzi, połowa z nich to charyzmatycy – w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Była niedziela Zielonych Świąt.

Refreny wzbijały się coraz wyżej, aż pod kopuły katedry. Dziesięć tysięcy ludzi napełnionych Duchem śpiewało. Najpierw „Alleluja”, potem „Panem jest”, potem „Alleluja”. Fala za falą radosnego, uwielbiającego śpiewu przetaczała się przez to historyczne sanktuarium.

Śpiewaliśmy w różnych językach, także nieznanych. Trudno było rozróżnić języki, wszystko odbywało się tak spontanicznie.

Potem wielki zegar wybił godzinę dziesiątą i wniesiono papieża na lektyce. Miał pozdrowić uczestników Kongresu Odnowy Charyzmatycznej w Kościele Katolickim w 1975 r. Wspaniałe kolory, twarze ludzi jaśniały. Nikt, z kim rozmawiałem, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek papież pozdrawiał takie zgromadzenie. Ludzie stali z wzniesionymi rękami, śpiewali i wykrzykiwali wyraz wspólny wszystkim językom: „Alleluja”. Trwało to nieprzerwanie. Ludzie śpiewali i śpiewali z radością, a jednocześnie z wielkim szacunkiem. Atmosfera pełna była oczekiwania.

Papież Paweł wstąpił na tron. Na jego twarzy jaśniał uśmiech. On tak jak i my wszyscy widział żywy, widoczny dowód tego, co Bóg czynił w Kościele swojego Syna, Jezusa. Ci z nas, którzy przybyli jako obserwatorzy i zaproszeni goście, uświadamiali sobie, że oto są świadkami następnej odnowy, którą Pan zsyłał na swoje ciało.

Papież zaczął przemawiać. Język łaciński tłumaczony był na kilka innych, by wszyscy mogli rozumieć. Nawet najwięksi optymiści nie byli przygotowani na takie zielonoświątkowe przesłanie, jakie wygłosił papież. Gdy do ludzi docierało tłumaczenie, słychać było ciche „Amen” w całej sali.

– Gdy mówimy o Pięćdziesiątnicy – powiedział – rodzą się w nas dwa rodzaje odczuć. Pierwsze to drżenie – odczucie, które Biblia przypisuje prorokowi Jeremiaszowi. Wyraził on swoje wątpliwości mówiąc: „Ach, Panie Boże … Nie umiem mówić”. Drugie odczucie to wielki entuzjazm, podobny do Piotrowego w dzień Zielonych Świąt. Zwycięża to drugie odczucie, dając Kościołowi objawienie prawdy o Bogu: jednym w istocie, a w trzech osobach. Chrystus przepowiedział: „Ja prosić będę Ojca i da wam innego pocieszyciela, ten będzie z wami zawsze: Ducha prawdy”. Temat i nauka o Pięćdziesiątnicy jest tajemnicą transcendentnego życia Boga. Bóg sam nam to oferuje i nigdy nie możemy o tym zapomnieć. Nasze spojrzenie powinno być oświecone przez Boga, który jest naszym słońcem.

Wyjąwszy ciche „Amen”, cisza zaległa nad tysiącami osób. Chłonęli każde słowo. Było to coś więcej niż celebracja, którą znali. Był to jeden z kamieni milowych na drodze Kościoła.

Pod koniec swojego kazania papież Paweł powiedział:

– To jest nasze ogłoszenie Pięćdziesiątnicy. Jest to ogłoszenie dające nowe życie wewnętrzne, ożywione przez obecność Bożej mocy – życie, które zaczyna się w miłości.

Czułem powiew miłości, który ogarniał Bazylikę Św. Piotra. Widziałem, że niewielu pozostało obojętnych na dotyk Ducha Świętego, takich którzy nie zostali obudzeni do pełniejszego życia.

Podczas Eucharystii cicho i łagodnie brzmiał śpiew w Duchu. Odbyło się prawdziwie zielonoświątkowe nabożeństwo, z zielonoświątkowymi manifestacjami i błogosławieństwem. Wszyscy modliliśmy się o cud Pięćdziesiątnicy, ale nikt nie spodziewał się aż tego – nowej Pięćdziesiątnicy.

Msza skończyła się około południa. Wtedy spontanicznie tysiące ludzi wyszły na plac przed katedrą. Ci, którzy uczestniczyli w mszy, mieszali się z tymi, którzy zgromadzili się już wcześniej na placu. Tysiące ludzi wykrzykiwały we wszystkich językach. I znów refren za refrenem: „Alleluja” jak fale na morzu. Radość wypełniała nasze serca.

W poniedziałek znowu znaleźliśmy się w Bazylice Św. Piotra. Została przekazana do dyspozycji uczestników Kongresu Charyzmatycznego. Około dwunastu tysięcy ludzi z sześćdziesięciu krajów zebrało się razem z ponad siedmiuset księżmi i dwunastoma biskupami oraz kardynałem Suenensem z Belgii przy ołtarzu papieskim, by obchodzić ostatnią Eucharystię. Nawet w porównaniu do dnia poprzedniego było to najbardziej niezwykłe nabożeństwo. Po raz pierwszy od wielu lat – a po raz pierwszy za życia obecnych – pozwolono kardynałowi odprawiać nabożeństwo komunijne przy papieskim ołtarzu.

Kardynał Suenens, przywódca katolickiej odnowy charyzmatycznej, przemawiał swobodnie pod wpływem natchnienia. Tłumy reagowały w wolności Ducha i śpiewały. Prawdziwie pięknym widokiem była pełna życia i ducha młodzieńczości posługa muzyczna członków wspólnoty Słowa Bożego z Ann Arbor z Michigan zajmujących miejsce słynnego chóru sykstyńskiego.

Ojciec John Patrick Bertolucci, wicekanlerz diecezji Albany w Nowym Jorku, ważna postać w odnowie amerykańskiej, tak opisał później ten moment:

– Stojąc z podniesionymi rękami w ustawicznym, pełnym Ducha uwielbieniu i adoracji, wszyscy odczuwaliśmy wagę tej historycznej chwili. Kościół Rzymski przyjął to, co do tej pory budziło kontrowersje – prąd Bożej łaski w małych społecznościach katolickich.

W trakcie nabożeństwa komunijnego dało się zauważyć, że kardynał Suenens był niewątpliwie szczególnie natchniony przez Pana. Każde słowo wypowiadał w mocy Ducha Świętego. Była to uroczystość pełna życia i swobody, równie zielonoświątkowa jak inne wspólnoty, w których znalazłem się podczas wielu lat mojej służby w licznych kościołach.

Prosto z ołtarza zaczęły płynąć przez głośniki proroctwa. Oczy tysięcy ludzi wypełniały się łzami, gdy Pan wypowiadał słowa zbudowania i zachęty przez swoje sługi.

– Obecność Pana była tak rzeczywista w tym zgromadzeniu. Jestem pewien, że tego dnia nastąpiło wiele uzdrowień – powiedział później ojciec Bertolucci wspominając to wydarzenie.

Gdy rozdzielano komunię, proroctwa nadal trwały, mieszając się ze śpiewem w Duchu. Jakaś kobieta śpiewała w Duchu piękne solo.

Pod koniec wspaniałego nabożeństwa eucharystycznego tłumy stały czekając na wejście papieża Pawła. Miała to być audiencja. Papież zaproponował, że sam przybędzie do Bazyliki i przemówi do zgromadzonych zamiast czekać na nich w sali audiencyjnej.

Gdy przybył, otrzymał głośniejsze powitalne „Alleluja” niż w niedzielę. Z uśmiechem zasiadł na tronie i przemówił pełen entuzjazmu w niewątpliwych słowach akceptacji ruchu charyzmatycznego. Uznał go za znak odnowieńczej pracy Ducha Świętego w odpowiedzi na modlitwy.

– Wasze silne pragnienie służenia Kościołowi świadczy o prawdziwym działaniu Ducha Świętego – powiedział łagodnie. – Bóg stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie, którego mistycznym ciałem jest Kościół. Jest to Kościół, któremu Duch Święty został powierzony w dzień Zielonych Świąt, gdy zstąpił na apostołów zebranych w górnej izbie na ustawicznej modlitwie razem z Marią matką Jezusa. Jak powiedzieliśmy w listopadzie w obecności niektórych z was, Kościół i świat potrzebuje bardziej niż dotąd tego, by „cud Pięćdziesiątnicy” trwał nadal.

Czułem, jak serce podchodziło mi do gardła

– Współczesny człowiek – ciągnął papież – odurzony swoimi zdobyczami uważa, według słów ostatniego Soboru, że może być „celem sam dla siebie, twórcą swojej historii”. Niestety, jakże wielu ludzi, którzy trwają w tradycji wyznawania wiary w istnienie Boga i oddawania Mu czci, nie zna Go w rzeczywistości. Bóg stał się dla nich kimś obcym.

Twarze wszystkich zwrócone były ku siedzącemu papieżowi.

– Nic nie jest bardziej potrzebne zsekularyzowanemu światu - ciągnął – niż świadectwo „duchowej odnowy”, którą widzimy jako rezultat działania Ducha Świętego w różnych regionach i w różnych wiekach. Objawy takiego przebudzenia są różne: głęboka wspólnota duchowa, intymny kontakt z Bogiem, wierność zobowiązaniom przyjętym w czasie chrztu, modlitwa, często w grupach, gdzie każdy wyraża to co czuje swobodnie, wspomaga i potwierdza modlitwy innych i, co jest podstawą, osobiste przekonanie, które ma swe źródło nie tylko w nauczaniu przyjmowanym wiarą, ale również w żywym doświadczeniu. Takie przeżycia świadczą o tym, że bez Boga człowiek nie jest w stanie nic uczynić; jednak z Jego pomocą wszystko staje się możliwe. Stąd potrzeba wielbienia Boga, dziękowania Mu, dziękowania za Jego cuda, których dokonuje z nami i w nas.

Byłoby bardzo cenne dla naszych czasów, dla naszych braci, gdyby wyrosło nowe pokolenie, wasze pokolenie, młodych ludzi, którzy mówiliby światu o chwale i wielkości Boga Pięćdziesiątnicy. Dzisiaj – powiedział głośniej - musimy żyć pełnią wiary w oddaniu, głębi, energii i radości – albo wiara wygaśnie.

„Tak – myślałem. – Ten człowiek rozumie Zielone Święta. Rozumie, co się dzieje”.

Prawdziwym momentem kulminacyjnym stała się chwila, gdy papież przerwał, popatrzył na nas i wykrzyknął:

– Jezus jest Panem. Alleluja!

Święte drżenie wypełniło serca, całą bazylikę. Łzy mieszały się z radością. Było to tak ekscytujące. Czuliśmy, że przeżyliśmy jedyne w swoim rodzaju Zielone Święta.

Tej nocy leżałem w łóżku, otwartymi oczami wpatrywałem się w ciemność i starałem się zrozumieć to, co odbywało się na moich oczach. Czy w końcu pentekostalizm przeniknął do Kościoła katolickiego? Znałem odpowiedź na to pytanie. To nie był pentekostalizm, lecz Pięćdziesiątnica. Nie przyjęli pentekostalizmu i nawet nie powinni. Zaakceptowali Zielone Święta, Ducha Świętego, chrzest w Duchu Świętym, dzieło Jezusa.

Co Pan Jezus zamierzał z tym zrobić? Zastanawiałem się. Widać było, że przygotowuje różne denominacje. Uśmiechnąłem się: były to nie tylko ekumeniczne Zielone Święta, ale i ekonomiczne. Kościoły już istniały, opłacone, z wykształconymi duchownymi; taka baza pozwalała na szybki wzrost, jaki oglądaliśmy. Obliczyłem, że jedynie w ciągu dwóch lat katolicy zanieśli wieść o Zielonych Świętach do 92 krajów. Tak, Pan chciał poruszyć narody potrząsając najpierw denominacjami.

Tej nocy zauważyłem też trzy prądy w ruchu zielonoświątkowym: klasyczni zielonoświątkowcy, neozielonoświątkowcy i zielonoświątkowi katolicy. Coraz bardziej te trzy grupy zbliżały się do siebie współpracując, budując wspólnotę we wzajemnym szacunku. Coraz mniej mówiło się o historii, tradycji kulturowej i zasięgu wpływów. Dominowała jedność w Duchu Świętym.

„Istnieją jednak niebezpieczeństwa – myślałem. – Ale tylko jedno jest znaczące. Niebezpieczeństwo, że jakaś grupa ludzi zechce z charyzmatycznej odnowy uczynić "ruch" albo "denominację", którą zechcą kontrolować. Pewien byłem, że nie powinno istnieć nic takiego, jak jeden charyzmatyczny ruch czy denominacja. Odnowa to miał być wpływ skierowany na Kościoły. Duchowy wpływ. Jezus powiedział: „Ojcze, spraw, by byli jedno, jak my jesteśmy jedno”. Porównał jedność Kościoła do jedności Trójcy – Ojca, Syna i Ducha Świętego. Są jedno, ale jednocześnie pozostają indywidualni. Jest to jedność duchowa. Tego Jezus pragnie dla swojego Kościoła.

– Chwała! – powiedziałem głośno w ciemność zwracając się do siebie. – Dawidzie, jesteś prawdziwym ekumenistą!

– To prawda – odpowiedziałem sobie. – Nie zaakceptuję niczego prócz pełnej ekumenii – całej rodziny narodów.

Zamknąłem oczy i zacząłem zapadać w sen. W wyobraźni widziałem stojącego przede mną jak żywego wielkiego męża Bożego – Smitha Wiggleswortha. Miał surowy wyraz twarzy. Stopniowo surowość oblicza zmieniała się w pełen zadowolenia uśmiech."

sobota, 2 marca 2013

Czy Kościół słucha swoich proroków? (1)

Pisałem kiedyś o proroctwach, wypowiedzianych w bazylice Świętego Piotra w 1975 r., które dotyczą odnowy Kościoła. Ponowna lektura książki "Mister Pentecost", czyli autobiografii Davida du Plessis, w kontekście abdykacji Benedykta XVI i jej niejasnych okoliczności zainspirowała mnie do napisania tego posta.


Smith Wigglesworth w 1936 roku przekazał Davidowi du Plessis proroctwo, że Bóg posłuży się nim w przebudzeniu, które rozpocznie się w kościołach historycznych i że zobaczy on wypełnienie się tego proroctwa, jeśli będzie pokorny i wierny. W ostatnim rozdziale swojej autobiografii David pisze, że był uczestnikiem spotkania w ... bazylice Świętego Piotra w 1975 roku na zakończenie I Międzynarodowego Kongresu Odnowy Charyzmatycznej i zaświadcza: "Prosto z ołtarza zaczęły płynąć przez głośniki proroctwa. Oczy tysięcy ludzi wypełniały się łzami, gdy Pan wypowiadał słowa zbudowania i zachęty przez swoje sługi."

Poniżej początek opowieści Davida du Plessis, o tym, że Duch Boży wieje, gdzie chce, a nie tylko tam, gdzie, zdaniem wierzących z różnych denominacji chrześcijańskich, "powinien" działać:


I. OSTRZEŻENIE

"W jasny, słoneczny poranek 1936 roku zjawiłem się w moim biurze w Johannesburgu dobrze przed siódmą. Chciałem otworzyć i załatwić jak najwięcej listów, zanim przybędą inni pracownicy Misji Wiary Apostolskiej. Nie przyszli jeszcze nawet dozorcy. Używając dyktafonu odpowiadałem na listy i przygotowywałem biurko do pracowitego dnia.

Byłem sekretarzem generalnym misji najbardziej aktywnej w ruchu zielonoświątkowym, który właśnie przeżywał okres pełnego rozkwitu. Południowa Afryka, podobnie jak i reszta świata, dźwigała się z kryzysu, a o Hitlerze i o Mussolinim słyszało się jeszcze niewiele. Nikt nie mówił o wojnie. W naszych kręgach dominował temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa. Wszyscy wierzyli, że nastąpi ono już wkrótce.

Pochylając się nad biurkiem byłem całkowicie pochłonięty czytaniem listu, gdy nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Smith Wigglesworth. Nie słyszałem pukania, ale uśmiechnąłem się i coś powiedziałem, natychmiast jednak wyczułem, że nie czas na uprzejmości. Stał przede mną, niewysoki, wyprostowany, pełen napięcia i powagi. W jednolicie szarym garniturze ten prosty kaznodzieja wyglądał jak emerytowany polityk – starannie uczesane włosy i równo podcięty wąs. Zbliżał się do siedemdziesiątki. Czułem się przy nim jak młodzik z moimi 31 latami. Dlatego milczałem. Spojrzał na mnie srogo, nawet się nie przywitał, ale podniósł prawą rękę i skierował ku mnie palec:

– Podejdź! – zagrzmiał. 

Pamiętam, że zastanawiałem się, jak ten niewielki mężczyzna może wydobyć z siebie tak dźwięczny głos. Bez wahania wyszedłem zza biurka i zbliżyłem się do niego.

– Słucham, bracie Wigglesworth?

Położył mi rękę na ramieniu, pchnął mnie w kierunku ściany – nie gwałtownie, ale zdecydowanie – i przytrzymał. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Miałem już z nim wiele do czynienia. Właśnie gościłem go razem z jego zespołem w moim domu. Bardzo się zżyliśmy, kiedy tłumaczyłem go w czasie nabożeństw. Widziałem, jak Pan wspaniale używa go do przepowiadania słowa i uzdrawiania. Zawsze traktowałem go z wielkim szacunkiem, ale w tej chwili czułem się dosyć dziwnie.

Patrzył mi prosto w oczy. Nie miałem wyboru, musiałem to spojrzenie odwzajemnić. Gdy przemówił, wiedziałem, że prorokuje.

– Pan posłał mnie, bym ci powiedział, co On mi dziś rano pokazał – zaczął. – W Kościołach historycznych rozpocznie się przebudzenie, które zaćmi wszystko, co było dotąd. Nic takiego nie miało jeszcze miejsca w przeszłości, jak to, co się teraz zacznie.

Nie przerywając mówił szybko dalej:
– Zaćmi ono dzisiejsze przebudzenie zielonoświątkowe, które wprawia świat w zadziwienie i wywołuje silny sprzeciw w Kościołach historycznych. Ale wkrótce błogosławieństwo stanie się i ich udziałem, a ich posłanie i przeżycia przewyższą to, czego doświadczyli zielonoświątkowcy. Dożyjesz takich czasów, kiedy ruch zielonoświątkowy w porównaniu z tym, co Bóg uczyni w Kościołach historycznych, będzie niewielki. Ogromne zgromadzenia ludzi, jakich dotąd nie widzieliśmy. Wielcy przywódcy zmienią swoje nastawienie i przyjmą nie tylko naukę, ale i błogosławieństwo.

Przerwał na chwilę, patrząc na mnie pałającym wzrokiem:
– Potem Pan powiedział mi, że mam cię ostrzec, iż użyje ciebie w tym ruchu. Odegrasz w nim ważną rolę. 

Znów krótkie wahanie.
– Ostatnie słowo, jakie Pan mi dał dla ciebie: oczekuje od ciebie tylko pokory i wierności, a zobaczysz wypełnienie tego wszystkiego.

Po raz pierwszy od pięciu minut odwrócił wzrok i pochylił głowę:
– Panie, przekazałem Twoje poselstwo o tym, co chcesz uczynić w życiu tego młodego człowieka, i teraz, Panie, błogosław go, przygotuj, zachowaj go w dobrym zdrowiu, aby to wszystko się wypełniło. Amen.

Nie mówiąc już ani słowa zdjął ręce z moich ramion, odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Stałem przy ścianie kilka chwil, oszołomiony tym, co się wydarzyło, a szczególnie jego słowami. Chciałem za nim biec, ale zrezygnowałem. Na razie miałem dość. „Jego sposób bycia jest dosyć dziwny” – pomyślałem. Wróciłem do biurka i usiadłem. „Panie, nic z tego nie rozumiem”. Wiedziałem jednak, że wydarzyło się coś ważnego. „Panie, to wszystko jest tak zagadkowe i dziwne. Zupełnie się tego nie spodziewałem, ale udziel mi łaski, bym był Ci wierny. Pomóż mi pamiętać, pomóż mi nie zawieść”.

Byłem skonsternowany. Poselstwo Wiggleswortha wstrząsnęło mną. Tak bardzo różniło się od tego, czego nauczali i w co wierzyli zielonoświątkowcy. Modliliśmy się, aby Bóg coś uczynił, ale przecież nie o to nam chodziło. Głosiliśmy pełną Ewangelię – chrzest w Duchu Świętym, Zielone Święta – ale nasze poselstwo brzmiało: „Wyjdźcie spośród nich i przyłączcie się do nas”. Byliśmy przekonani, że poselstwo zielonoświątkowe jest ostatnim przed powtórnym przyjściem Chrystusa i że Bóg nie będzie już używał Kościołów historycznych. Jak Bóg mógłby mieć z nimi coś wspólnego? Z Kościołem reformowanym, anglikanami, metodystami, prezbiterianami, katolikami?

Nagle ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Upłynęło chyba 10 minut.
– Proszę wejść.

To był Wigglesworth. Wszedł jak gdyby po raz pierwszy, uśmiechnięty i przyjacielski.
– Dzień dobry, bracie Dawidzie. Jak się masz?
– Jestem zaskoczony – powiedziałem.
– Dlaczego? – zapytał niewinnie.
– Wchodzisz do biura, stawiasz mnie pod ścianą i prorokujesz. Potem wracasz i zachowujesz się, jak gdybyś widział mnie po raz pierwszy, a teraz chcesz wiedzieć, dlaczego jestem zdziwiony?
– Pan powiedział do proroka: „Nie rozmawiaj z nikim po drodze”, więc z nikim nie rozmawiałem. Gdy wstałem rano, nie powiedziałem nic do twojej żony. Nie odzywałem się do nikogo spotkanego po drodze. Nie przywitałem się z tobą, tylko przekazałem przesłanie. Teraz możemy o nim porozmawiać.

Patrzyłem na niego oniemiały. Wytłumaczył, że otrzymał przesłanie w moim domu rano, gdy obudził się jeszcze przed świtem.
– To, co usłyszałeś, jest dla ciebie ostrzeżeniem. Miałem przekazać ci jasny obraz tego, co widziałem. Pamiętaj: nie usłyszałem tego, ale zobaczyłem w wizji. Nie zapamiętałbym wszystkiego, gdyby to nie była wizja. Widziałem to wszystko, a teraz i ty masz pełny obraz.
– Nawet spierałem się z Panem – uśmiechnął się. – Nie tego spodziewali się moi bracia.

Mogłem tylko skinąć głową. Na pewno nie tego się spodziewaliśmy. Nikt tego nie przyjmie.
– Chwilami – powiedział – nie wiedziałem, czy to jest sen, czy jawa. Wyglądało to na marzenie senne. Ale czułem się dobrze i byłem odprężony. Wtedy zrozumiałem, że przemówił do mnie Pan. W końcu rzekł: „Musisz powiedzieć o tym Dawidowi, ostrzec go; on odegra w tym wielką rolę”.

Byłem oszołomiony. Chyba to zauważył, bo zapytał:
– Zrozumiałeś?
– Tak, zrozumiałem – odrzekłem. – Ale i ty musisz mnie zrozumieć. Nie mogę przyjąć wszystkiego, co powiedziałeś. Jeżeli to się spełni i ja mam być w to zaangażowany, to Pan będzie musiał sam mi o tym powiedzieć.

Bez mrugnięcia odpowiedział:
– Mądrze mówisz. Nie działaj na podstawie tego, co mówię ja albo ktoś inny. Pan ci powie. Ale na dziś chce, żebyś przyjął ostrzeżenie. Bo to nastąpi na pewno. On przygotuje ciebie w Duchu." cdn.

piątek, 11 listopada 2011

Kolano raz jeszcze

Dwa lata temu pisałem o uzdrowionym kolanie. Kilka dni temu dostałem mail od mojego przyjaciela, który stara się żyć Słowem Bożym. Oto jego treść:
"Byłem przed chwilą w Alfie z Anią i zobaczyłem dziewczynę która szła o kulach. Miała stabilizator na kolanie. Podszedłem i zapytałem, co się stało, a ona odpowiedziała, że to kontuzja sportowa. Zapytałem, czy mogę chwilę zająć i już miałem zaproponować, że mogę się za nią pomodlić, a ona przerwała mi: Aaaa pewnie Pan od ubezpieczeń? :D,  a ja na to: Nooo... nie do końca :P. Powiedziałem jej, o co chodzi – że chcę się za nią pomodlić, Paulina – bo dowiedziałem się, że tak ma na imię – zgodziła się :). Położyłem ręce na jej kolano, pomodliłem się w Imieniu Jezusa i poprosiłem, żeby poruszała kolanem i przeszła się bez kul... Zrobiła to i stwierdziła, że kolano w ogóle już ją nie boli :). Pogadaliśmy chwilę i testowaliśmy jeszcze raz jej kolano. Paulina została całkowicie uzdrowiona! :)"


Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły. (Mk 16,17-20)  

piątek, 30 września 2011

Boży taksówkarze

Rano 2 lipca wyjeżdżałem z Lublina do Gdyni na moje rekolekcje ignacjańskie. Pociąg miałem o godz. 7.00 rano. Z okna mojego pokoju widać postój taksówek. Od około godziny 6.00 widziałem, że na postoju stoi taksówka, która nie odjeżdża. Dla pewności jednak ok. 6.20 zamówiłem taksówkę na za piętnaście minut. Gdy przyszedłem na postój wciąż oczekiwała na mnie ta sama taksówka, którą widziałem przez okno. Kierowca zorientował się, że jestem księdzem z pobliskiego konwiktu i skwitował prośbę o podwiezienie na dworzec: "Ksiądz na wakacje...!?". Wytłumaczyłem, że jadę na 8-dniowe rekolekcje w milczeniu. Taksówkarz   kontynuował rozmowę, mówiąc, że w dzisiejszych czasach tyle mówimy. Także na modlitwie zagadujemy Pana  Boga. Mówił: "Proszę sobie wyobrazić, jak to by wyglądało, że syn przychodzi do ojca i powtarza mu w kółko te same słowa... Po jakimś czasie ojciec mógłby pomyśleć, że coś odbiło synowi. Tak samo my robimy z modlitwą... A przecież ona powinna wyrażać nasze życie. Powinniśmy Bogu mówić o naszych życiu, sprawach, które są dla nas ważne..." Byłem totalnie zaskoczony tą "nauką" na temat modlitwy. Zapytałem taksówkarza, czy jest z jakiejś wspólnoty typu Odnowa w Duchu Świętym lub Neokatechumenat. On na to: "Nie, nie jestem. Po prostu zastanawiam się na moją wiarą..." Potem jeszcze dodał: "Czasem potrafimy robić wszystko, aby nie jeść mięsa w piątek, a z drugiej strony nie dostrzegamy, że od paru lat nie odzywamy się do sąsiada..." Byłem zdumiony dojrzałością wiary tego człowieka, który zwyczajnie "zastanawia się nad swoją wiarą"...

Przypomina mi się inna historia z taksówkarzem z Warszawy. Półtora roku temu zimą odwiedziłem znajomych na krańcach Warszawy. Dopiero ok. 2.00 w nocy wyszedłem od nich i postanowiłem udać się środkami komunikacji miejskiej na Mokotów, gdzie miałem nocleg w naszym jezuickim kolegium. Była mroźna noc, szedłem ulicą i bez mojego machania zatrzymała się przy mnie taksówka. Starszy taksówkarz zapytał, dokąd idę i że może mnie podwieźć. Powiedziałem, że chcę się dostać na Mokotów, a on na to, że to może zająć nawet półtorej godziny o tej porze i podał bardzo przystępną kwotę, za którą mógłby mnie tam zawieźć. W jednej chwili przekalkulowałem wszystko, mając na uwadze, że rano muszę jechać pociągiem do Gdyni, i uznałem, że skorzystam z jego propozycji. Gdy już wsiadłem do ciepłej taksówki, powiedziałem mimochodem: "Bóg mi pana zesłał". Na co taksówkarz odpowiedział: "Wiem. Bo to On kazał mi się koło pana zatrzymać..." Coś nieprawdopodobnego! Zaczęliśmy rozmowę. Taksówkarz był starszym mężczyzną ok. sześćdziesiątki. Mówił, że czasem podwozi ludzi w nocy nawet za darmo, gdy jest to jemu po drodze. Potem ni stąd ni zowąd dodał: "Każdy potrzebuje miłości, miłości drugiego człowieka, miłości Boga". I opowiadał o różnych miejscach religijnych, które odwiedzał w swoim życiu... Tak że nawet nie zauważyłem, jak błyskawicznie znaleźliśmy się na  Mokotowie. A ja zachwycałem się działaniem Ducha Bożego, który objawia się w sercach ludzi otwartych na Jego poruszenia...

wtorek, 27 września 2011

Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?

Czytelników mojego bloga proszę o wybaczenie, że przez ostatnie miesiące nie umieszczałem żadnych postów. Duch wieje nieustannie, choć może obecnie mniej zwracam uwagę na Jego powiewy i niestety nie notuję ich na blogu...
Z wakacyjnych historii w pamięci utkwiła mi mocno jedna przejażdżka taksówką, którą opiszę w najbliższym czasie. To zresztą nie pierwsza niezwykła historia jaka przydarzyła mi się jadąc taksówką...

Chciałbym się teraz podzielić się refleksją, którą wyraziłem dziś rano w homilii. Ktoś po mszy podziękował mi za to kazanie, więc pomyślałem, że warto podzielić się tymi myślami na gorąco na blogu...

Oto dzisiejsza Ewangelia: "Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka". (Łk 9,51-56)
Chwilę wcześniej przed tym fragmentem Jezus upomniał Jana, który zabraniał komuś wyrzucać złe duchy, bo ten nie należał do grona uczniów: "Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami" (Łk 9,50). Wygląda na to, że Jakub i Jan albo w ogóle nie zrozumieli, o co chodzi Jezusowi, albo wręcz opacznie  zinterpretowali te słowa: "Kto nie jest z wami, ten jest przeciwko wam"... Tak bowiem wygląda ich reakcja na to, że Samarytanie nie chcą przyjąć Jezusa: "Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?
Zacznijmy od tego, że niechęć Samarytan do tej grupy pielgrzymów żydowskich ma swoje podstawy we wzajemnych zresztą uprzedzeniach, jakie istniały między Żydami i Samarytanami. Widać to w dialogu Jezusa z Samarytanką (J 4), która jest zdziwiona, że Jezus jako Żyd prosi ją - Samarytankę o wodę. Potem mówi ona o różnicach religijnych: "Nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga". Samarytanie nie chcą zapewne przyjąć Jezusa, bo ten jest Żydem i zmierza do Jerozolimy, której oni nie uznają jako miejsca kultu. A Jezus tłumaczy Samarytance, że nadchodzi godzina, kiedy to ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będzie się oddawać czci Bogu: " Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec" (J 4,23). Tak jakby Jezus chciał pokazać, że te różnice w oddawaniu kultu już nic nie znaczą. W innym momencie (Łk 10, 25-37) Jezus tłumaczy pewnemu uczonemu w Prawie, który bardzo dobrze zna przykazania, że jego bliźnim jest ... Samarytanin. Tutaj Jezus próbuje przełamać tkwiące u tego bardzo religijnego Żyda uprzedzenia religijno-narodowościowe...
Mając to w tle widzimy, że uczniowie Jezusa także pozostają mocno w tych schematach. Poza tym, widząc moc, jaka im towarzyszy, gdy głoszą Dobrą Nowinę, chcą ją wykorzystać nie w kluczu służby, ale władzy i siły. A przecież Dobrą Nowinę można tylko przyjąć w wolności... Nie można zmusić, narzucić komuś wiary w Ewangelię... Dlatego Jezus odchodzi tam, gdzie ktoś będzie chciał Go przyjąć.
To wydarzenie, niby tak odległe, ale w innej formie ujawnia się chyba także dzisiaj. Czy czasem jako wierzący nie pozostajemy w "logice" Jana i Jakuba i nie traktujemy tych, którzy mają inne poglądy, z pozycji uczniów rzucających gromy, z pozycji władzy i siły?

"Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą". (Mt 20,25-26)

"Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali". (J 13,35)

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010