Na początku Wielkiego Postu na jednej z porannych mszy, którą odprawiał o. Rafał, miałem dyżur w konfesjonale. Podczas jego homilii mogłem usłyszeć (akurat nikt się nie spowiadał) jego interpretację słów Jezusa, która rzuciła mi nowe światło na rozumienie postu. Mówił o Ewangelii, w której uczniowie Jana zadają Jezusowi pytanie: "Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?". Ojciec Rafał stwierdził, że w odpowiedzi-pytaniu Jezusa: "Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć" - zawarta jest istota postu. Post ma służyć przywróceniu radości z przebywania z "Panem Młodym". Zdałem sobie sprawę, że w postanowieniach wielkopostnych ma chodzić o to, aby one przybliżały mnie do Jezusa, Jego Miłości, a nie były tylko postanowieniami "dla postanowień" albo którymi chcemy się Bogu przypodobać czy coś u Niego wyjednać.
Tego samego dnia w rozmowie z jedną studentką zapytałem ją, czy zrobiła jakieś postanowienie, spodziewając się, że usłyszę "klasyczne": 'Nie jem słodyczy'. Ale to co powiedziała zaskoczyło mnie kompletnie. Postanowiła mianowicie, że codziennie będzie spędzać pół godziny w kościele, aby zatrzymać się przed Bogiem nad różnymi dziedzinami jej życia. Zamierzała przyjrzeć się studiom, jak się w nich spełnia i czym chce się zajmować konkretnie. Chciała zobaczyć siebie w relacjach z ludźmi, przyjaciółmi, rodziną, co ważnego może umykać jej w tym wszystkim. Przyjrzeć się swojej relacji z Bogiem itd.
Byłem pod wrażeniem tak dojrzałego i przemyślanego postanowienia, które miało na celu bardzo realne i konkretne "porządkowanie" swojego życia wraz z Bogiem, czyli przywracanie Jego obecności w tych konkretnych dziedzinach jej życia.
O. Rafał i ta studentka zainspirowały mnie mojej wieczornej homilii tego dnia. Podzieliłem się tymi myślami i kontynuowałem w oparciu o Słowo Boże, które wtedy było bardzo dosadne:
Czyż to jest post, jaki Ja uznaję, dzień, w którym się człowiek umartwia? Czy zwieszanie głowy jak sitowie i użycie woru z popiołem za posłanie - czyż to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. Wtedy zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: Oto jestem! (Iz 58,5-9)
Postem, który się Bogu podoba jest więc każde rozerwanie kajdan zła, rozwiązanie więzów niewoli i złamanie wszelkiego jarzma. Jeśli ktoś ma trudności z akceptacją samego siebie, to np. niejedzenie słodyczy nie będzie postem, ale ... antypostem, bo może utrzymywać osobę w odrzucaniu swoich słabości czy zwykłych potrzeb. Postem dla takiej osoby będzie w trudnym momencie np. wzięcie ulubionej czekoladki (Malaga ;-) czy zrobienie dla siebie czegoś dobrego. Postem będzie każdy gest bezinteresowności i miłości wobec drugiej osoby i siebie samego. Bo post ma łamać niewolę i przywracać radość z przebywania z Jezusem, czyli Miłością.
Po jakimś czasie dostałem mail od tej studentki, której postanowienia zrobiły na mnie wrażenie. Mail był także niezwykły:
Miałam dziś taki fatalny dzień... Masa rzeczy na głowie, dzwonienia po ludziach, załatwiania spraw, nieporozumienia..., masakra. Większość oczywiście związana z zaangażowaniem w duszpasterstwo, co naprawdę mocno mnie dzisiaj przytłoczyło, bo mam czasem ogromną ochotę powiedzieć, że to nie jest moja jedyna aktywność życiowa, że trochę za dużo tych wymagań w stosunku do mnie. No po prostu fatalnie. Ale... wracałam taka strasznie zła i zmęczona z myślą, że mam minutę na prysznic, ogarnięcie się i bieg na drogę krzyżową, którą dziś mieliśmy. I się zbuntowałam - poprosiłam dziewczyny, żeby się tym zajęły, bo nie mam siły ani ochoty - i tak z początku miałam wyrzuty sumienia, ale przechodziłam koło cukierni na dole i sobie pomyślałam - ale mam ochotę na kremówkę - ale zaraz - nie, przecież jestem na diecie - i przypomniało mi się, co mówił Ojciec i wtedy kupiłam najlepsze ciastko, jakie znalazłam w tej cukierni :) I spędziłam piękny wieczór bez wyrzutów sumienia, ogarnęłam myśli złe, wyżaliłam się przyjaciółce, podjęłam konstruktywne postanowienia a wszystko to... przez małe głupie 'ciasteczko' - myśl, żeby trochę sobie w niedoli ulżyć, dogodzić, zaakceptować siebie i rzeczy, jakie są w tej chwili. Przepięknie. 'Chwalić Cię będę Panie całym sercem moim, opowiem wszystkie cudowne Twe dzieła' :))