piątek, 30 września 2011

Boży taksówkarze

Rano 2 lipca wyjeżdżałem z Lublina do Gdyni na moje rekolekcje ignacjańskie. Pociąg miałem o godz. 7.00 rano. Z okna mojego pokoju widać postój taksówek. Od około godziny 6.00 widziałem, że na postoju stoi taksówka, która nie odjeżdża. Dla pewności jednak ok. 6.20 zamówiłem taksówkę na za piętnaście minut. Gdy przyszedłem na postój wciąż oczekiwała na mnie ta sama taksówka, którą widziałem przez okno. Kierowca zorientował się, że jestem księdzem z pobliskiego konwiktu i skwitował prośbę o podwiezienie na dworzec: "Ksiądz na wakacje...!?". Wytłumaczyłem, że jadę na 8-dniowe rekolekcje w milczeniu. Taksówkarz   kontynuował rozmowę, mówiąc, że w dzisiejszych czasach tyle mówimy. Także na modlitwie zagadujemy Pana  Boga. Mówił: "Proszę sobie wyobrazić, jak to by wyglądało, że syn przychodzi do ojca i powtarza mu w kółko te same słowa... Po jakimś czasie ojciec mógłby pomyśleć, że coś odbiło synowi. Tak samo my robimy z modlitwą... A przecież ona powinna wyrażać nasze życie. Powinniśmy Bogu mówić o naszych życiu, sprawach, które są dla nas ważne..." Byłem totalnie zaskoczony tą "nauką" na temat modlitwy. Zapytałem taksówkarza, czy jest z jakiejś wspólnoty typu Odnowa w Duchu Świętym lub Neokatechumenat. On na to: "Nie, nie jestem. Po prostu zastanawiam się na moją wiarą..." Potem jeszcze dodał: "Czasem potrafimy robić wszystko, aby nie jeść mięsa w piątek, a z drugiej strony nie dostrzegamy, że od paru lat nie odzywamy się do sąsiada..." Byłem zdumiony dojrzałością wiary tego człowieka, który zwyczajnie "zastanawia się nad swoją wiarą"...

Przypomina mi się inna historia z taksówkarzem z Warszawy. Półtora roku temu zimą odwiedziłem znajomych na krańcach Warszawy. Dopiero ok. 2.00 w nocy wyszedłem od nich i postanowiłem udać się środkami komunikacji miejskiej na Mokotów, gdzie miałem nocleg w naszym jezuickim kolegium. Była mroźna noc, szedłem ulicą i bez mojego machania zatrzymała się przy mnie taksówka. Starszy taksówkarz zapytał, dokąd idę i że może mnie podwieźć. Powiedziałem, że chcę się dostać na Mokotów, a on na to, że to może zająć nawet półtorej godziny o tej porze i podał bardzo przystępną kwotę, za którą mógłby mnie tam zawieźć. W jednej chwili przekalkulowałem wszystko, mając na uwadze, że rano muszę jechać pociągiem do Gdyni, i uznałem, że skorzystam z jego propozycji. Gdy już wsiadłem do ciepłej taksówki, powiedziałem mimochodem: "Bóg mi pana zesłał". Na co taksówkarz odpowiedział: "Wiem. Bo to On kazał mi się koło pana zatrzymać..." Coś nieprawdopodobnego! Zaczęliśmy rozmowę. Taksówkarz był starszym mężczyzną ok. sześćdziesiątki. Mówił, że czasem podwozi ludzi w nocy nawet za darmo, gdy jest to jemu po drodze. Potem ni stąd ni zowąd dodał: "Każdy potrzebuje miłości, miłości drugiego człowieka, miłości Boga". I opowiadał o różnych miejscach religijnych, które odwiedzał w swoim życiu... Tak że nawet nie zauważyłem, jak błyskawicznie znaleźliśmy się na  Mokotowie. A ja zachwycałem się działaniem Ducha Bożego, który objawia się w sercach ludzi otwartych na Jego poruszenia...

wtorek, 27 września 2011

Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?

Czytelników mojego bloga proszę o wybaczenie, że przez ostatnie miesiące nie umieszczałem żadnych postów. Duch wieje nieustannie, choć może obecnie mniej zwracam uwagę na Jego powiewy i niestety nie notuję ich na blogu...
Z wakacyjnych historii w pamięci utkwiła mi mocno jedna przejażdżka taksówką, którą opiszę w najbliższym czasie. To zresztą nie pierwsza niezwykła historia jaka przydarzyła mi się jadąc taksówką...

Chciałbym się teraz podzielić się refleksją, którą wyraziłem dziś rano w homilii. Ktoś po mszy podziękował mi za to kazanie, więc pomyślałem, że warto podzielić się tymi myślami na gorąco na blogu...

Oto dzisiejsza Ewangelia: "Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka". (Łk 9,51-56)
Chwilę wcześniej przed tym fragmentem Jezus upomniał Jana, który zabraniał komuś wyrzucać złe duchy, bo ten nie należał do grona uczniów: "Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami" (Łk 9,50). Wygląda na to, że Jakub i Jan albo w ogóle nie zrozumieli, o co chodzi Jezusowi, albo wręcz opacznie  zinterpretowali te słowa: "Kto nie jest z wami, ten jest przeciwko wam"... Tak bowiem wygląda ich reakcja na to, że Samarytanie nie chcą przyjąć Jezusa: "Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?
Zacznijmy od tego, że niechęć Samarytan do tej grupy pielgrzymów żydowskich ma swoje podstawy we wzajemnych zresztą uprzedzeniach, jakie istniały między Żydami i Samarytanami. Widać to w dialogu Jezusa z Samarytanką (J 4), która jest zdziwiona, że Jezus jako Żyd prosi ją - Samarytankę o wodę. Potem mówi ona o różnicach religijnych: "Nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga". Samarytanie nie chcą zapewne przyjąć Jezusa, bo ten jest Żydem i zmierza do Jerozolimy, której oni nie uznają jako miejsca kultu. A Jezus tłumaczy Samarytance, że nadchodzi godzina, kiedy to ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będzie się oddawać czci Bogu: " Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec" (J 4,23). Tak jakby Jezus chciał pokazać, że te różnice w oddawaniu kultu już nic nie znaczą. W innym momencie (Łk 10, 25-37) Jezus tłumaczy pewnemu uczonemu w Prawie, który bardzo dobrze zna przykazania, że jego bliźnim jest ... Samarytanin. Tutaj Jezus próbuje przełamać tkwiące u tego bardzo religijnego Żyda uprzedzenia religijno-narodowościowe...
Mając to w tle widzimy, że uczniowie Jezusa także pozostają mocno w tych schematach. Poza tym, widząc moc, jaka im towarzyszy, gdy głoszą Dobrą Nowinę, chcą ją wykorzystać nie w kluczu służby, ale władzy i siły. A przecież Dobrą Nowinę można tylko przyjąć w wolności... Nie można zmusić, narzucić komuś wiary w Ewangelię... Dlatego Jezus odchodzi tam, gdzie ktoś będzie chciał Go przyjąć.
To wydarzenie, niby tak odległe, ale w innej formie ujawnia się chyba także dzisiaj. Czy czasem jako wierzący nie pozostajemy w "logice" Jana i Jakuba i nie traktujemy tych, którzy mają inne poglądy, z pozycji uczniów rzucających gromy, z pozycji władzy i siły?

"Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą". (Mt 20,25-26)

"Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali". (J 13,35)

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010