piątek, 11 listopada 2011

Kolano raz jeszcze

Dwa lata temu pisałem o uzdrowionym kolanie. Kilka dni temu dostałem mail od mojego przyjaciela, który stara się żyć Słowem Bożym. Oto jego treść:
"Byłem przed chwilą w Alfie z Anią i zobaczyłem dziewczynę która szła o kulach. Miała stabilizator na kolanie. Podszedłem i zapytałem, co się stało, a ona odpowiedziała, że to kontuzja sportowa. Zapytałem, czy mogę chwilę zająć i już miałem zaproponować, że mogę się za nią pomodlić, a ona przerwała mi: Aaaa pewnie Pan od ubezpieczeń? :D,  a ja na to: Nooo... nie do końca :P. Powiedziałem jej, o co chodzi – że chcę się za nią pomodlić, Paulina – bo dowiedziałem się, że tak ma na imię – zgodziła się :). Położyłem ręce na jej kolano, pomodliłem się w Imieniu Jezusa i poprosiłem, żeby poruszała kolanem i przeszła się bez kul... Zrobiła to i stwierdziła, że kolano w ogóle już ją nie boli :). Pogadaliśmy chwilę i testowaliśmy jeszcze raz jej kolano. Paulina została całkowicie uzdrowiona! :)"


Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły. (Mk 16,17-20)  

piątek, 30 września 2011

Boży taksówkarze

Rano 2 lipca wyjeżdżałem z Lublina do Gdyni na moje rekolekcje ignacjańskie. Pociąg miałem o godz. 7.00 rano. Z okna mojego pokoju widać postój taksówek. Od około godziny 6.00 widziałem, że na postoju stoi taksówka, która nie odjeżdża. Dla pewności jednak ok. 6.20 zamówiłem taksówkę na za piętnaście minut. Gdy przyszedłem na postój wciąż oczekiwała na mnie ta sama taksówka, którą widziałem przez okno. Kierowca zorientował się, że jestem księdzem z pobliskiego konwiktu i skwitował prośbę o podwiezienie na dworzec: "Ksiądz na wakacje...!?". Wytłumaczyłem, że jadę na 8-dniowe rekolekcje w milczeniu. Taksówkarz   kontynuował rozmowę, mówiąc, że w dzisiejszych czasach tyle mówimy. Także na modlitwie zagadujemy Pana  Boga. Mówił: "Proszę sobie wyobrazić, jak to by wyglądało, że syn przychodzi do ojca i powtarza mu w kółko te same słowa... Po jakimś czasie ojciec mógłby pomyśleć, że coś odbiło synowi. Tak samo my robimy z modlitwą... A przecież ona powinna wyrażać nasze życie. Powinniśmy Bogu mówić o naszych życiu, sprawach, które są dla nas ważne..." Byłem totalnie zaskoczony tą "nauką" na temat modlitwy. Zapytałem taksówkarza, czy jest z jakiejś wspólnoty typu Odnowa w Duchu Świętym lub Neokatechumenat. On na to: "Nie, nie jestem. Po prostu zastanawiam się na moją wiarą..." Potem jeszcze dodał: "Czasem potrafimy robić wszystko, aby nie jeść mięsa w piątek, a z drugiej strony nie dostrzegamy, że od paru lat nie odzywamy się do sąsiada..." Byłem zdumiony dojrzałością wiary tego człowieka, który zwyczajnie "zastanawia się nad swoją wiarą"...

Przypomina mi się inna historia z taksówkarzem z Warszawy. Półtora roku temu zimą odwiedziłem znajomych na krańcach Warszawy. Dopiero ok. 2.00 w nocy wyszedłem od nich i postanowiłem udać się środkami komunikacji miejskiej na Mokotów, gdzie miałem nocleg w naszym jezuickim kolegium. Była mroźna noc, szedłem ulicą i bez mojego machania zatrzymała się przy mnie taksówka. Starszy taksówkarz zapytał, dokąd idę i że może mnie podwieźć. Powiedziałem, że chcę się dostać na Mokotów, a on na to, że to może zająć nawet półtorej godziny o tej porze i podał bardzo przystępną kwotę, za którą mógłby mnie tam zawieźć. W jednej chwili przekalkulowałem wszystko, mając na uwadze, że rano muszę jechać pociągiem do Gdyni, i uznałem, że skorzystam z jego propozycji. Gdy już wsiadłem do ciepłej taksówki, powiedziałem mimochodem: "Bóg mi pana zesłał". Na co taksówkarz odpowiedział: "Wiem. Bo to On kazał mi się koło pana zatrzymać..." Coś nieprawdopodobnego! Zaczęliśmy rozmowę. Taksówkarz był starszym mężczyzną ok. sześćdziesiątki. Mówił, że czasem podwozi ludzi w nocy nawet za darmo, gdy jest to jemu po drodze. Potem ni stąd ni zowąd dodał: "Każdy potrzebuje miłości, miłości drugiego człowieka, miłości Boga". I opowiadał o różnych miejscach religijnych, które odwiedzał w swoim życiu... Tak że nawet nie zauważyłem, jak błyskawicznie znaleźliśmy się na  Mokotowie. A ja zachwycałem się działaniem Ducha Bożego, który objawia się w sercach ludzi otwartych na Jego poruszenia...

wtorek, 27 września 2011

Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?

Czytelników mojego bloga proszę o wybaczenie, że przez ostatnie miesiące nie umieszczałem żadnych postów. Duch wieje nieustannie, choć może obecnie mniej zwracam uwagę na Jego powiewy i niestety nie notuję ich na blogu...
Z wakacyjnych historii w pamięci utkwiła mi mocno jedna przejażdżka taksówką, którą opiszę w najbliższym czasie. To zresztą nie pierwsza niezwykła historia jaka przydarzyła mi się jadąc taksówką...

Chciałbym się teraz podzielić się refleksją, którą wyraziłem dziś rano w homilii. Ktoś po mszy podziękował mi za to kazanie, więc pomyślałem, że warto podzielić się tymi myślami na gorąco na blogu...

Oto dzisiejsza Ewangelia: "Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka". (Łk 9,51-56)
Chwilę wcześniej przed tym fragmentem Jezus upomniał Jana, który zabraniał komuś wyrzucać złe duchy, bo ten nie należał do grona uczniów: "Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami" (Łk 9,50). Wygląda na to, że Jakub i Jan albo w ogóle nie zrozumieli, o co chodzi Jezusowi, albo wręcz opacznie  zinterpretowali te słowa: "Kto nie jest z wami, ten jest przeciwko wam"... Tak bowiem wygląda ich reakcja na to, że Samarytanie nie chcą przyjąć Jezusa: "Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?
Zacznijmy od tego, że niechęć Samarytan do tej grupy pielgrzymów żydowskich ma swoje podstawy we wzajemnych zresztą uprzedzeniach, jakie istniały między Żydami i Samarytanami. Widać to w dialogu Jezusa z Samarytanką (J 4), która jest zdziwiona, że Jezus jako Żyd prosi ją - Samarytankę o wodę. Potem mówi ona o różnicach religijnych: "Nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga". Samarytanie nie chcą zapewne przyjąć Jezusa, bo ten jest Żydem i zmierza do Jerozolimy, której oni nie uznają jako miejsca kultu. A Jezus tłumaczy Samarytance, że nadchodzi godzina, kiedy to ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będzie się oddawać czci Bogu: " Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec" (J 4,23). Tak jakby Jezus chciał pokazać, że te różnice w oddawaniu kultu już nic nie znaczą. W innym momencie (Łk 10, 25-37) Jezus tłumaczy pewnemu uczonemu w Prawie, który bardzo dobrze zna przykazania, że jego bliźnim jest ... Samarytanin. Tutaj Jezus próbuje przełamać tkwiące u tego bardzo religijnego Żyda uprzedzenia religijno-narodowościowe...
Mając to w tle widzimy, że uczniowie Jezusa także pozostają mocno w tych schematach. Poza tym, widząc moc, jaka im towarzyszy, gdy głoszą Dobrą Nowinę, chcą ją wykorzystać nie w kluczu służby, ale władzy i siły. A przecież Dobrą Nowinę można tylko przyjąć w wolności... Nie można zmusić, narzucić komuś wiary w Ewangelię... Dlatego Jezus odchodzi tam, gdzie ktoś będzie chciał Go przyjąć.
To wydarzenie, niby tak odległe, ale w innej formie ujawnia się chyba także dzisiaj. Czy czasem jako wierzący nie pozostajemy w "logice" Jana i Jakuba i nie traktujemy tych, którzy mają inne poglądy, z pozycji uczniów rzucających gromy, z pozycji władzy i siły?

"Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą". (Mt 20,25-26)

"Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali". (J 13,35)

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Amarantowa róża

Jakiś czas temu postanowiłem wyrzucić zwiędłe już róże, które dostałem na imieniny. Podchodząc do śmietnika, który znajduje się niemal centralnie przed gmachem Collegium Jana Pawła II i obok którego każdego dnia przechodzą tysiące studentów, ze śmietnika wyszedł mi na spotkanie mężczyzna około trzydziestki, którego po raz pierwszy widziałem tam dwa dni wcześniej. Chciał on ode mnie worek na śmieci. Powiedziałem, że dam radę i sam wyrzucę. Wszedłem do śmietnika i tam zobaczyłem siedzącą kobietę około 40 lat a na ziemi powyciągane z worków ... puszki - po piwie, coli, pepsi, z których część już była zgnieciona. Zrozumiałem, że chciał on worek na śmieci, aby sprawdzić czy nie ma tam puszek. Zaczęliśmy rozmawiać. Zapytałem ich o imiona. Dowiedziałem się, że Staszek i Magda mieszkają obecnie gdzieś pod namiotem, a tutaj w śmietniku bywają niemal codziennie. Zapytałem, jak można by im pomóc. Staszek powiedział, że chcieliby zjeść jakiś ciepły posiłek. Przyznał się, że jest bez pracy i że jest alkoholikiem. Nie może poradzić sobie ze swoim nałogiem. Staszek zauważył, że mam aparat słuchowy i okazało się, że on sam jest niedosłyszący. Wyjaśniła to Magda i prosiła, abym głośniej mówił. W pewnym momencie zobaczyłem na ziemi w butelce po wodzie mineralnej ... przepiękną bardzo dobrze rozwiniętą amarantową różę. Przyznam, że niewiele tak pięknych róż widziałem w życiu. Zapytałem o nią, a Magda powiedziała, że dostała ją od swego ukochanego. Staszek uśmiechnął się dumnie. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę m.in. o problemach zdrowotnych Magdy, która już dwa razy o mało nie straciła życia. Choć wiedziałem, że nie jest to pomoc, jakiej naprawdę potrzebują Magda i Staszek, postanowiłem dać im pewną sumę pieniędzy, aby poszli kupić sobie coś ciepłego do jedzenia. Zapytałem na koniec, gdzie mogę znaleźć taką piękną różę. Staszek powiedział: tu na śmietniku! Okazało się, że znalazł ją tutaj... Wtedy Magda podeszła do mnie i powiedziała: Choć dostałam ją w prezencie, chcę ją podarować Panu... Dała mi różę i wyściskała mnie. Potem jeszcze objęliśmy się ze Staszkiem i pożegnaliśmy.
Byłem bardzo poruszony tym spotkaniem, wręcz wzruszony. Dostałem od ubogich różę, która była bezcenna - takiej nie znalazłbym w żadnej kwiaciarni. Tego dnia śmietnik przed gmachem KUL stał się ... kaplicą, gdzie spotkałem żywego Chrystusa obecnego w ubogich. A On obdarował mnie cudowną różą...

PS. Potem jeszcze raz spotkałem ich w śmietniku. W kolejnej rozmowie przy ugniataniu puszek dowiedziałem się między innymi, że potrzeba zebrać ich 52, by mieć kilogram aluminium, za który można dostać ok. ... 3 zł. Czasem w ciągu jednego dnia udaje im się tu w śmietniku uzbierać 3 kg.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Czekoladki Malaga


Z ostatniego wpisu na temat postu, który Bóg uznaje, można było wywnioskować, że moje ulubione czekoladki to Malaga. Tydzień temu w czwartek dostałem paczkę, na której nie było nadawcy. Z pieczątki odczytałem, że paczka pochodzi z Błonia. W niej była kartka, na której ktoś napisał:
Niespodzianka = Radość
Radość = Uwielbienie
Uwielbienie i Większa Chwała Boga! :)
Podaj dalej - zrób komuś niespodziankę!
W paczce ponadto były... czekoladki Malaga. Zdałem sobie sprawę, że ten niezwykły akt wrażliwości, jaki ktoś okazał wobec mnie, jest niezwykłym powiewem Ducha. Duch Jezusa, Duch Boży, który jest Duchem Miłości, działa przecież najpełniej w każdym geście miłości i troski o drugiego człowieka.
Następnego dnia w piątek do Lublina przyjechała Magda, studentka z Wrocławia, która przywiozła mi między innymi ... czekoladki Malaga. W sobotę natomiast na rozmowę przyszła pewna siostra zakonna, która przyniosła mi całą pudełko ... czekoladek Malaga.
Pomyślałem, że podzielę się tym na blogu, (oczywiście nie po to, aby teraz wszyscy obdarowywali mnie moimi ulubionymi czekoladkami ;-), ale dlatego, aby powiedzieć, że Duch wieje przede wszystkim w "prostych" gestach miłości. Niestety, zaniedbałem to i ów "czas łaski" świadectwa minął.
Dziś rano, patrząc na koszyk czekoladek na moim stoliku, pomyślałem, że to ostatni moment, aby o tym napisać, choć i tak będą to już "odgrzewane Malagi" ;-).
I oto dziś w południe wpadła do mnie szefowa sekretariatu, która przyniosła mi pudełko ... czekoladek Malaga.
Dziękuję też dziś wszystkim, którzy pamiętali o mnie w modlitwie!

środa, 30 marca 2011

Post, jaki Bóg uznaje

Na początku Wielkiego Postu na jednej z porannych mszy, którą odprawiał o. Rafał, miałem dyżur w konfesjonale. Podczas jego homilii mogłem usłyszeć (akurat nikt się nie spowiadał) jego interpretację słów Jezusa, która rzuciła mi nowe światło na rozumienie postu. Mówił o Ewangelii, w której uczniowie Jana zadają Jezusowi pytanie: "Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?". Ojciec Rafał stwierdził, że w odpowiedzi-pytaniu Jezusa: "Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć" - zawarta jest istota postu. Post ma służyć przywróceniu radości z przebywania z "Panem Młodym". Zdałem sobie sprawę, że w postanowieniach wielkopostnych ma chodzić o to, aby one przybliżały mnie do Jezusa, Jego Miłości, a nie były tylko postanowieniami "dla postanowień" albo którymi chcemy się Bogu przypodobać czy coś u Niego wyjednać.

Tego samego dnia w rozmowie z jedną studentką zapytałem ją, czy zrobiła jakieś postanowienie, spodziewając się, że usłyszę "klasyczne": 'Nie jem słodyczy'. Ale to co powiedziała zaskoczyło mnie kompletnie. Postanowiła mianowicie, że codziennie będzie spędzać pół godziny w kościele, aby zatrzymać się przed Bogiem nad różnymi dziedzinami jej życia. Zamierzała przyjrzeć się studiom, jak się w nich spełnia i czym chce się zajmować konkretnie. Chciała zobaczyć siebie w relacjach z ludźmi, przyjaciółmi, rodziną, co ważnego może umykać jej w tym wszystkim. Przyjrzeć się swojej relacji z Bogiem itd.
Byłem pod wrażeniem tak dojrzałego i przemyślanego postanowienia, które miało na celu bardzo realne i konkretne "porządkowanie" swojego życia wraz z Bogiem, czyli przywracanie Jego obecności w tych konkretnych dziedzinach jej życia.

O. Rafał i ta studentka zainspirowały mnie mojej wieczornej homilii tego dnia. Podzieliłem się tymi myślami i kontynuowałem w oparciu o Słowo Boże, które wtedy było bardzo dosadne:

Czyż to jest post, jaki Ja uznaję, dzień, w którym się człowiek umartwia? Czy zwieszanie głowy jak sitowie i użycie woru z popiołem za posłanie - czyż to nazwiesz postem i dniem miłym Panu? Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. Wtedy zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: Oto jestem! (Iz 58,5-9)

Postem, który się Bogu podoba jest więc każde rozerwanie kajdan zła, rozwiązanie więzów niewoli i złamanie wszelkiego jarzma. Jeśli ktoś ma trudności z akceptacją samego siebie, to np. niejedzenie słodyczy nie będzie postem, ale ... antypostem, bo może utrzymywać osobę w odrzucaniu swoich słabości czy zwykłych potrzeb. Postem dla takiej osoby będzie w trudnym momencie np. wzięcie ulubionej czekoladki (Malaga ;-) czy zrobienie dla siebie czegoś dobrego. Postem będzie każdy gest bezinteresowności i miłości wobec drugiej osoby i siebie samego. Bo post ma łamać niewolę i przywracać radość z przebywania z Jezusem, czyli Miłością.

Po jakimś czasie dostałem mail od tej studentki, której postanowienia zrobiły na mnie wrażenie. Mail był także niezwykły:

Miałam dziś taki fatalny dzień... Masa rzeczy na głowie, dzwonienia po ludziach, załatwiania spraw, nieporozumienia..., masakra. Większość oczywiście związana z zaangażowaniem w duszpasterstwo, co naprawdę mocno mnie dzisiaj przytłoczyło, bo mam czasem ogromną ochotę powiedzieć, że to nie jest moja jedyna aktywność życiowa, że trochę za dużo tych wymagań w stosunku do mnie. No po prostu fatalnie. Ale... wracałam taka strasznie zła i zmęczona z myślą, że mam minutę na prysznic, ogarnięcie się i bieg na drogę krzyżową, którą dziś mieliśmy. I się zbuntowałam - poprosiłam dziewczyny, żeby się tym zajęły, bo nie mam siły ani ochoty - i tak z początku miałam wyrzuty sumienia, ale przechodziłam koło cukierni na dole i sobie pomyślałam - ale mam ochotę na kremówkę - ale zaraz - nie, przecież jestem na diecie - i przypomniało mi się, co mówił Ojciec i wtedy kupiłam najlepsze ciastko, jakie znalazłam w tej cukierni :) I spędziłam piękny wieczór bez wyrzutów sumienia, ogarnęłam myśli złe, wyżaliłam się przyjaciółce, podjęłam konstruktywne postanowienia a wszystko to... przez małe głupie 'ciasteczko' - myśl, żeby trochę sobie w niedoli ulżyć, dogodzić, zaakceptować siebie i rzeczy, jakie są w tej chwili. Przepięknie. 'Chwalić Cię będę Panie całym sercem moim, opowiem wszystkie cudowne Twe dzieła' :))

czwartek, 17 marca 2011

Sałatka owocowa

Dziś rano zadzwoniła do mnie szefowa Sekretariatu naszego duszpasterstwa akademickiego, za który jestem odpowiedzialny jako duszpasterz. Poinformowała o jednej rzeczy i powiedziała, że dziś nie przyjdzie na dyżur do Sekretariatu, bo się rozchorowała. Przyszło mi na myśl, aby ją odwiedzić. Nigdy nie byłem u niej na stancji, a mieszka tylko kilka minut od KUL. Umówiliśmy się, że przyjdę po 14.00. W drodze pomyślałem, że kupię jej jakieś owoce. Zaszedłem do takiego klasycznego "warzywniaka". Tam wybrałem: mandarynki, banany, kiwi i dużą pomarańczę. Popatrzyłem jeszcze na jabłka, ale uznałem, że są zbyt pospolite... I taką siateczkę witamin jej przyniosłem.

Wieczorem byłem zaproszony na herbatę na stancję przez pewną parę z naszego duszpasterstwa. Oprócz herbaty z kuchni została przyniesiona sałatka owocowa. Gdy ją jedliśmy zacząłem przyglądać się, jaki jest jej skład. Wyliczyłem na głos: mandarynki, banany, kiwi, pomarańcze i ... jabłka, co potwierdziła autorka sałatki i zacząłem się śmiać. Wspomniałem im o mojej popołudniowej wizycie z owocami u szefowej Sekretariatu. Okazało się, że cały tydzień do dzisiejszej herbaty planowane były kremówki z pobliskiej cukierni. Ale dziś po południu gospodyni wpadła na pomysł ... sałatki owocowej.

piątek, 11 marca 2011

Psalm 91

Dziś rano do mojej modlitwy postanowiłem wziąć Słowo ze strony, na której "otworzyło mi się" Pismo Święte. Czasem w ten sposób robię, ale nie po to, aby szukać jakiejś "odpowiedzi", tylko po prostu modlę się tym Słowem, na którym otwieram Pismo. Wiele razy doświadczyłem, jak bardzo to Słowo do mnie przemawia.

Podobnie było dzisiaj. Zacząłem powoli czytać ten psalm i rozważać jego słowa, zatrzymując się nad tymi, które mnie uderzają. "Jego wierność - to puklerz i tarcza". Zdałem sobie sprawę, że wierność Pana jest tarczą (musiałem zapytać się, co znaczy puklerz...? ;-), a ponieważ nie interesowałem się zbytnio uzbrojeniem - sprawdziłem potem i okazało się, że to rodzaj ... tarczy). To Jego wierność jest potężną ochroną.
Dalej w Psalmie są słowa, których używa ... diabeł, gdy na pustyni kusi Jezusa: "swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby Cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień." Zrozumiałem, że skoro słowa te Jezus rozpoznaje w swoich myślach jako pokusę diabła, to znaczy, że sam Jezus musiał je bardzo dobrze znać. Pomyślałem, że w takim razie cały ten psalm był bliski Jezusowi - zapewne był dla Niego głęboko wyrytym w sercu zapewnieniem Ojca, że troszczy się o Niego. Dlatego diabeł próbuje wykorzystać to Słowo pod pozorem dobra - maksymalnej "ufności" przez dosłowne rozumienie go i proponuje, aby to "sprawdzić" przez rzucenie się z narożnika świątyni. Jezus rozpoznaje tę myśl jako kwestionującą Jego ufną relację z Ojcem i świadomość, że jest Synem Bożym ("jeśli jesteś Synem Bożym...").

Następne słowa też wyraźnie odniosłem do Jezusa: "Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie; osłonię go, bo uznał moje imię. Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham i będę z nim w utrapieniu, wyzwolę go i sławą obdarzę. Nasycę go długim życiem i ukażę mu moje zbawienie." To Słowo też realizuje się w życiu Jezusa, ale nie w taki sposób, jakby mogło zakładać dosłowne rozumienie, nie po ludzku... " Autor Listu do Hebrajczyków pisze: "Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości." (Hbr 5,7).

Takie rozumienie tego Słowa próbowałem odnosić do swojego życia. Bóg jest tarczą i puklerzem, mogę mu ufać, a On jako wierny spełni swoje obietnice, choć niekoniecznie dosłownie tak, jak tego oczekuję i "po ludzku" rozumiem.

Potem w ciągu dnia na rozmowie w kierownictwie duchowym podzieliłem się z jedną osobą Psalmem 91 z naciskiem na inne Słowo zapewnienia o trosce i opiece Boga: "Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła."

A przed chwilą dostałem sms od pewnej osoby z Warszawy, która dokładnie dwa lata temu podarowała mi to małe Pismo Święte w skórzanej oprawie, którym się modlę. Zmobilizował on mnie do dzisiejszego wpisu na blogu. Sms, który mi przesłała, jest bardzo krótkiej treści: Ps 91 :)

wtorek, 18 stycznia 2011

Bądź pozdrowiony, obdarzony łaską, Pan z tobą...

Dziś przed południem modliłem się i po pewnym czasie po raz pierwszy od długiego czasu sięgnąłem po różaniec, który leżał na moim biurku. Zacząłem powoli z jak największą świadomością wypowiadać w myślach słowa: Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota twojego - Jezus. Powtarzając powoli te zdania, uświadomiłem sobie, że są to słowa, jakie Bóg kieruje do Maryi: przez anioła i przez Elżbietę. Modląc się, pojawiła mi się myśl, że w taki sam sposób Bóg zwraca się do ... mnie: Bądź pozdrowiony, obdarzony łaską, Pan jest z tobą, jesteś błogosławiony i błogosławiony jest owoc twojego życia - Jezus. Z jednej strony było to tak zaskakujące, ale z drugiej strony wydało się nagle takie oczywiste: przecież Bóg nieustannie wypowiada nade mną swoje błogosławieństwo i przekonuje, że jest ze mną. I ostatecznie owocem całego mojego życia ma być Jezus, który rodzi się w moim sercu, gdy przyjmuję z wiarą Słowo.

Modląc się dalej przypomniałem sobie, jak wiele lat temu będąc jeszcze klerykiem, zrozumiałem czym dla mnie może być modlitwa różańcowa... Przyjechałem wtedy na ferie do domu rodzinnego i rozmawiałem w kuchni z moją mamą. Opowiadałem jej, jak jest w Krakowie na filozofii i w pewnym momencie zorientowałem się, że się powtarzam. Ale zauważyłem, że mojej mamie, która z uwagą mnie słuchała to wcale nie przeszkadzało. Ona cieszyła się moją obecnością w domu. To wydarzenie odniosłem potem do modlitwy z różańcem - niezależnie, ile razy powtórzę pewne słowa, to chodzi w tej modlitwie o obecność przy Bogu.

Kontynuowałem powtarzanie powoli słów modlitwy różańcowej, które jak nigdy przemawiały do mnie, gdy zadzwonił telefon stacjonarny w moim pokoju. Odebrałem go i okazało się, że to ... moja mama. Dzwonimy do siebie nie za często i zazwyczaj pod wieczór. Dziś coś ją tchnęło, aby zadzwonić rano :-). Tym razem to ona opowiadała co słychać w domu, a ja w sercu cieszyłem się jej "obecnością" i tym "przypadkowym" splotem sytuacji.

Błogosławiona jesteś, Maryjo, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane ci od Pana. Łk 1,45 (słowa, które umieściłem jako motto na moim obrazku prymicyjnym)
web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010