środa, 23 grudnia 2009

Widziałam Pana

Pod koniec października prowadziłem I Tydzień rekolekcji ignacjańskich w gdyńskim domu rekolekcyjnym. Na ostatniej mszy zamiast homilii uczestnicy dzielą się swoim doświadczeniem rekolekcji. Poruszyło mnie wtedy bardzo pewne świadectwo. Zaraz po rekolekcjach w krótkiej wymianie zdań z tą osobą, wspomniałem jej o książce Chata. Pomyślałem też, że warto byłoby je usłyszeć czy przeczytać kiedyś jeszcze. Ale osoba ta wyjechała już, a ja nie miałem kontaktu i nie chciałem 'wydobywać' go z sekretariatu DR. Dwa tygodnie później dostałem mail od tej osoby, w którym napisała: "Bardzo dziękuję za Chatę". Odpisując, poprosiłem, czy nie mogłaby spisać swojego świadectwa. Otrzymałem je ... dwa dni temu. Cytaty z Pisma Świętego zaproponowała sama Aga:

Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
(Rz 8,31-39)


Powiem tak: Trochę inaczej wyobrażałam sobie swoje życie, czego innego się spodziewałam.

Nie mam dzieci, choć zawsze z narzeczonym, a potem z mężem myśleliśmy o dużej rodzinie. Były momenty w moim życiu, gdy bardzo łatwo mówiłam: Panie, Ty jesteś Mesjaszem, bo wszystko było po mojej myśli. Natomiast przyszedł też czas, gdy czułam się oszukana, rozczarowana, przygnębiona. Gdy chciałam krzyczeć: To nie tak miało być, to nie możesz być Ty, zejdź z Krzyża!

Był czas, gdy pytałam: Boże gdzie Jesteś? Nie widziałam nic, prócz mojego pragnienia, które samo w sobie dobre… zabijało mnie, zabijało radość życia we mnie, uwięziło mnie. Zły wykorzystywał tę sytuację i sączył do ucha: Kim jest Twój Ojciec, że pozwala na coś takiego? To ta Jego Miłość?

Stawałam się zgorzkniała, moje serce stwardniało, nie umiałam się cieszyć z innymi, gdy czekali na dzieci, nie umiałam współczuć, gdy tracili swoje maleństwa. Ciężko było mi zobaczyć obecnego Chrystusa. Ciężko mi było Go rozpoznać w tych trudnych doświadczeniach mojego życia. W moim bólu, cierpieniu. Często też słyszałam: Życzymy Wam Błogosławieństwa Bożego, czyli mniej więcej: zdrowia, radości i żeby było, jak chcecie.

Przyjechałam na Trzeci tydzień rekolekcji ignacjańskich i wiedząc, że będziemy rozważać mękę naszego Pana, powiedziałam mu szczerze: Panie chcę być z Tobą, chcę być blisko, ale nie wiem, na ile będę mogła Ci towarzyszyć, na ile dam radę?
A On mnie bardzo zaskoczył… To nie ja Mu towarzyszyłam, ale On mnie. To nie ja poszłam z Nim, ale On ze mną na Moją Drogę Krzyżową. Poszedł ze mną jeszcze raz w te momenty, gdy byłam w życiu zdradzona, gdy dwukrotnie byłam porzucona i chorowałam z miłości. W te momenty, gdy życie ze mnie uchodziło, gdy byłam naga i bezbronna. MÓJ BARANEK ODNALAZŁ MNIE SAMOTNĄ, LEŻAŁ KOŁO MNIE, DAWAŁ CIEPŁO I Z WIELKĄ CZUŁOŚCIĄ, KTÓRA JEST WSPÓŁCIERPIENIEM, LIZAŁ MOJE RANY, BY SIĘ ZABLIŹNIŁY.

Gdy zapłakana pod Krzyżem pytałam: Panie, czy Ty mnie kochasz? Ale naprawdę mnie kochasz? Odpowiadał, bo On widzi: Aga JESTEM TU. Jak mogę bardziej? Jak Cię zapewnić, jak udowodnić, że kocham? Co mogę więcej dla Ciebie zrobić? JESTEM TU NA KRZYŻU.

Kiedy podczas rekolekcji schodziłam do mojego Największego Smutku, do łona, które nie daje życia, jest jakby przeklęte, do mojego grobu, spotkałam tam czekającego Jezusa.

Mój Chrystus gdy zobaczył mnie tak obolałą, wziął na ręce jak dziecko i tulił. Schodziłam do grobu, a nie znalazłam tam śmierci. W moim grobie spotkałam Miłość, spotkałam BRATA. To co miało mnie zabić i odebrać radość życia, nie zabija mnie. Nie jestem sama. Chrystus ożywia mnie na nowo.

Jestem bardzo szczęśliwa, i to nie tak, że te wszystkie trudne sytuacje znikają, że ich nie pamiętam, nie, one nabierają innego znaczenia, nie mają tej mocy co wcześniej, nie mogą mi nic zrobić.

One tak naprawdę przybliżyły mnie do Boga. Czasem mogłam poczuć się jak On (niekochana, zraniona w miłości, odrzucona, cierpiąca). Ważniejsze jest jednak to, że On był tam pierwszy. Ja wracając do tych momentów, miejsc albo po prostu cierpiąc, mogłam Go tam spotkać. To są MOJE MIEJSCA SPOTKAŃ czasem bardzo intymnych z Bogiem i moimi bliźnimi.
WIDZIAŁAM PANA I POWIEDZIAŁ MI, IŻ KOCHA MNIE NAD ŻYCIE.
Taki jest mój Bóg.

Aga

Drzewo figowe wprawdzie nie rozwija pąków, nie dają plonu winnice, zawiódł owoc oliwek, a pola nie dają żywności, choć trzody owiec znikają z owczarni i nie ma wołów w zagrodach. Ja mimo to w Panu będę się radować, weselić się będę w Bogu, moim Zbawicielu. Pan Bóg - moja siła, uczyni nogi moje podobne jelenim, wprowadzi mnie na wyżyny. (Ha 3,17-19)

PS. Narodzenie to początek, który prowadzi przez Krzyż do Zmartwychwstania.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Psalm 32

Pan zaskakuje mnie każdego dnia - czyli kolejny odcinek z cyklu 'science-fiction'... (zobacz komentarz Nomada na stronie: http://duchwieje.blogspot.com/2009/11/proroctwa.html#comments) Jak powiedział dziś o. Wojtek, któremu pomagam w 'Polish ministry', Pan nie czyni tych rzeczy dla mnie, ale dla Innych, którym tylko posługuję.

Wczoraj tu w Dublinie przy jezuickim kościele na Gardiner Street prowadziłem modlitwę uwielbienia dla osób związanych z odnową charyzmatyczną. Modlitwa była podobna do tych, które mają miejsce w Gdyni we wspólnocie Uwielbienie. Podzieliłem się też świadectwem, jak Pan działał w moim życiu, jak byłem przez lata oporny na głos Jego Ducha i jak ponownie od niedawna próbuję dać się Mu prowadzić.

Dzisiaj po mszy świętej, którą odprawiałem właśnie na Gardiner Street podeszła do mnie osoba, która była na wczorajszym spotkaniu modlitewnym. Poprosiła o spowiedź, bo nie zdążyła wyspowiadać się w czasie mszy (o. Wojtek wyszedł wtedy już z konfesjonału...).
Poszliśmy więc do 'biura' duszpasterza Polaków. Tam w trakcie spowiedzi otworzyłem moje Pismo Święte (raczej nie robię tego w czasie spowiedzi). Pismo 'otworzyło mi się' na Psalmie 32. Nie znam tego psalmu w ogóle, więc rzuciłem na niego okiem, zastanawiając się czy może to być odpowiedni psalm dla tej osoby na pokutę. Trzymając cały czas przed moimi oczami ten Psalm, powiedziałem, że może się modlić Słowem Bożym otwierając Pismo i rozważając to Słowo, na którym się otworzy jej Pismo - nie traktując tego jednak na sposób 'magiczny', ale jako Słowo umocnienia, które Pan może jej dać. Powiedziała mi wtedy, że właśnie dziś przed mszą w ten sposób zrobiła i otworzyła Pismo na ... Psalmie 32. Pokazałem jej wtedy stronę Pisma, którą miałem otwartą od kilku minut właśnie na tym psalmie...
Było to dla niej bardzo konkretne potwierdzenie, jak Pan jest blisko i chce przemawiać na nowo w jej życiu poprzez swoje Słowo i w 'znakach', które potwierdzają obecność Jego Świętego Ducha. Chętnie też zgodziła się, abym podzielił się tym powiewem Ducha dla niej z innymi.

Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość, którego grzech został puszczony w niepamięć. (Ps 32,1)

czwartek, 26 listopada 2009

Proroctwa

Dziś jest bardzo mroczny dzień dla Kościoła w Irlandii. Od rana wszystkie media informują o raporcie, jaki wydała rządowa komisja nt. wykorzystywania seksualnego przez księży w diecezji Dublin (diecezja udostępniła wszelkie informacje tej komisji). Raport dotyczący lat 1975-2004 opisuje dokładnie historie 46 księży (ze 102 w ogóle). Jeden z tutejszych jezuitów, przewidując jak wielki wpływ będzie to miało na Kościół w Irlandii, stwierdził: "Teraz jeszcze mniej ludzi będzie chodzić do kościoła, ale przynajmniej tacy, którzy wierzą..."

Jednak ta cała bardzo bolesna i mroczna sytuacja jest tłem dla tego, co Pan mi dzisiaj pokazał. Szukając informacji nt. charyzmatów, trafiłem na angielskojęzyczną stronę, gdzie znalazłem proroctwa wypowiedziane m.in. przez Ralpha Martina w czasie mszy św. w bazylice św. Piotra w poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego - na zakończenie I Międzynarodowego Kongresu Odnowy Charyzmatycznej w Rzymie w ... 1975 roku. Bardzo mnie poruszyły!...

Zamierzałem wcześniej, że dziś wybiorę się do księgarni katolickiej, ale w pewnym momencie stwierdziłem, że tak naprawdę nie mam po co tam iść, bo wszystkie potrzebne książki mam. Jednak czułem dalej znane mi już 'zaproszenie', aby jednak tam pójść. Zdecydowałem się więc jednak zrobić sobie długi spacer, pytając Pana w sercu: O co chodzi tym razem? Już w księgarni przeglądając różne książki trafiłem na książkę irlandzkiego księdza Pata Collinsa CM, który od wielu lat posługuje w Odnowie pt. On mnie namaścił. Gdy przeglądałem tę książkę trafiłem na ... te same proroctwa wypowiedziane w Rzymie w 1975 roku... Nigdy wcześniej ich nie widziałem, a dziś aż dwukrotnie na nie 'wpadłem'. Zrozumiałem, że Panu zależy na tym, aby je przypomnieć, zwłaszcza dziś. Przetłumaczyłem je, jak potrafiłem ;)

Ponieważ kocham was, chcę pokazać wam, co czynię dziś w świecie. Chcę was przygotować na to, co ma przyjść. Dni ciemności nadchodzą na świat, dni udręki. Budynki, które teraz stoją, nie będą więcej stały. To co jest oparciem dla mojego ludu, przestanie nim być. Chcę, abyście byli przygotowani, mój ludu, abyście znali tylko Mnie i przylgnęli do Mnie i posiadali Mnie w sposób głębszy niż dotąd. Poprowadzę was na pustynię... Pozbawię was wszystkiego, na czym polegacie teraz, abyście mogli polegać tylko na mnie. Czas ciemności nadchodzi dla świata, ale przychodzi czas chwały mojego Kościoła, czas chwały dla mojego ludu. Wyleję na was wszystkie dary mojego Ducha. Przygotuję was do duchowej walki. Przygotuję was na czas ewangelizacji, jakiej świat nigdy nie widział. I gdy nie będziecie mieli nic poza Mną, będziecie mieli wszystko: ziemię, pola, domy, braci i siostry, miłość i radość jak nigdy dotąd. Bądź gotowy, mój ludu, chcę przygotować was. (Ralph Martin)

Mówię do was o nadejściu nowej ery dla mojego Kościoła. Mówię do was o dniu, jakiego nie widziano wcześniej. Przygotujcie się do działania, które rozpoczynam teraz, ponieważ rzeczy, które widzicie wokół was, zmienią się. Walka, jaką macie teraz podjąć jest inna, jest nowa. Potrzebujecie ode Mnie mądrości, jakiej jeszcze nie macie. Potrzebujecie mocy mojego Świętego Ducha, w sposób w jaki jeszcze jej nie posiadaliście. Potrzebujecie zrozumienia mojej woli i dróg, jakimi działam. Otwórzcie wasze oczy, otwórzcie wasze serca, aby przygotować się na Mnie i na dzień, który rozpocząłem. Mój Kościół się zmieni, mój lud się zmieni. Przyjdą na was trudności i próby. Pociecha, jaką znaliście, będzie daleko od Was, ale będziecie mieli pocieszenie mojego Świętego Ducha. Będą was pozywać, aby pozbawić was życia, ale ja was umocnię. Przyjdźcie do Mnie. Trzymajcie się razem wokół Mnie. Przygotujcie się, aby głosić nowy dzień, dzień zwycięstwa i triumfu waszego Boga. Tak, oto nadszedł czas. (Bruce Yocum)

Odnowię mój Kościół. Odnowię mój lud. Uczynię mój lud jednym. Wzywam was, abyście porzucili przyjemności tego świata. Wzywam was, abyście porzucili światowe pragnienia. Wzywam was, abyście nie szukali uznania świata w waszym życiu. Chcę przemienić wasze życie. Mam słowo dla mojego Kościoła. Rozbrzmiewa moje wezwanie. Tworzę potężną armię. Moja moc jest nad nimi. Oni pójdą za moim Wybranym Pasterzem (lub: moimi wybranymi pasterzami). Bądźcie takimi pasterzami, jakimi was powołałem. Odnawiam mój lud. Odnowię mój Kościół. Uwolnię świat..

środa, 25 listopada 2009

Modlitwa Ani

Od tygodnia jestem w Dublinie i uczę się języka angielskiego. Teraz gdy dwóch polskich jezuitów przeżywa miesięczne Wielkie Rekolekcje w niedziele pomagam o. Wojtkowi Kowalskiemu, odprawiając msze święte dla Polaków. Reszta czasu to self-study i rozmowy z irlandzkimi jezuitami w czasie posiłków.
Jest też wewnętrzna strona tego pobytu - mam wrażenie, że odbywam moje 'miesięczne rekolekcje'...
Tuż przed wylotem do Dublina tydzień temu we wtorek wieczorem spotkałem się z Edytą, która była kiedyś w Irlandii. Powiedziała mi o swojej znajomej, która rozpoczęła niedawno pracę w irlandzkiej Szkole Nowej Ewangelizacji, ale mieszka poza Dublinem i obiecała dać kontakt do niej.
Po przyjeździe do Dublina o. Wojtek zaproponował, abym poprowadził spotkanie modlitewne dla grupy Odnowy w Duchu Świętym, która teraz jest 'w rozproszeniu'. Odbędzie się ono w najbliższą sobotę. Ogłosił to na niedzielnej mszy św. Pomyślałem sobie, że grupa ta mogłaby jakoś włączyć się w SNE, tak jak jest to w Trójmieście. Edyta w poniedziałek przesłała mi kontakt do swojej znajomej Ani z informacją, że Ania przyjeżdża na weekend do Dublina i zachętą, abyśmy się spotkali. Z dużym spokojem czekałem do dziś, aby zadzwonić do Ani. Rano wziąłem telefon o. Wojtka i zadzwoniłem do niej. Niestety nie odebrała. Za to oddzwoniła do o. Wojtka i okazało się, że znają się jeszcze z Krakowa z duszpasterstwa akademickiego WAJ...
Mój kontakt jednak znaczył coś więcej. Ania jako jedna z odpowiedzialnych za formację w SNE wczoraj dowiedziała się, że osoba, która miała mieć zajęcia w Szkole w przyszłym tygodniu nie może przyjechać i że ona będzie musiała przygotować część rzeczy. Dziś rano w czasie Adoracji, która jej 'przypadła', modliła się, aby Pan jej pomógł i przysłał kogoś... A tu telefon od jakiegoś jezuity z Polski...
Udało nam się zdzwonić w końcu i okazało się, że ja mogę pojechać z nią do SNE z konferencjami i warsztatem nt. rozeznawania duchowego. Zrozumiała teraz, dlaczego akurat właśnie w ten weekend wybiera się do Dublina...
Pan nie tylko wysłuchał modlitwy Ani, ale zlitował się nad moim wielogodzinnym przesiadywaniem w pokoju nad książkami, które czekałoby mnie w przyszłym tygodniu...

środa, 18 listopada 2009

Agata

Wczoraj wybyłem na 4 tygodnie do ... Irlandii. Leciałem samolotem z Gdańska do Dublina. Udało mi się znaleźć miejsce przy oknie. Na kolanach miałem książkę i Biblię po angielsku. Po chwili dwóch mężczyzn, w wieku ok. 30 lat, zapytało czy mogą usiąść obok. Ten, który siedział koło mnie był bardzo wylewny, drugi - trochę spokojniejszy. Od razu przedstawili się: Michał, Marcin, a ja - Sławek. Od kilku lat pracują w Irlandii. Michał zapytał mnie po chwili: A Ty co robisz? - Jestem księdzem, zakonnikiem - odpowiedziałem. Powaliło to Michała, który nie chciał wierzyć, wyrażając to dosadnie: Pierd***!? - Nie! - odpowiedziałem. Jeszcze przez moment przekonywałem ich, że jestem zakonnikiem-jezuitą. Usłyszałem po chwili, że połowa księży to pedały i jeszcze inne rzeczy, na temat Kościoła i wiary, choć wszystko było powiedziane bez jakichś zarzutów co do mojej osoby.

Marcin zapytał mnie, jak to się stało, że zostałem księdzem. Opowiedziałem im, jak mając 17 lat spotkałem Jezusa, jak po roku otrzymałem chrzest w Duchu Świętym, w którym doświadczyłem mocy działania Boga, po którym byłem pewny, że skoro Bóg jest i działa, nie mogę robić nic innego, jak tylko Mu służyć. Potem opowiedziałem im, że Bóg działa dzisiaj podobnie, jak za czasów Jezusa. Wspomniałem im o wydarzeniach, jakie Pan działa w życiu pewnych studentek, z którymi modliłem się tydzień temu i które doświadczają mocy Ducha Świętego. I w tym momencie w głowie pojawiło mi się imię: Agata. Czułem, że jest to imię, przez które Pan chce coś im powiedzieć. Z drugiej strony pojawiła się wątpliwość, że jeśli zapytam o to imię, to mogę się wygłupić... Imię coraz wyraźniej, choć łagodnie powracało. Wiedziałem też, że nie chodzi tu o moją bratową, która tak ma na imię. W końcu mówię do Pana w sercu: Ok! Panie! Zgadzam się! Powiedziałem im: Pan podaje mi imię 'Agata' i chciałbym zapytać, czy coś Wam mówi? Siedzący obok mnie Michał zaprzeczył i błyskawicznie pomyślałem: No ładnie się wypuściłem... Ale zaraz Marcin powiedział: moja córka ma tak na imię...

Ogarnęła mnie radość i przyszły słowa: Pan wie, że bardzo kochasz swoją córkę. Po czym Marcin oparł się głową o siedzenie przed nim i wzruszył. Dziękowałem Panu, że w ten sposób zechciał okazać im, że On jest kimś żywym i bliskim. Wytłumaczyłem im, że tak Pan może przemawiać w sercu, gdy poddajemy się Jego Duchowi. Otworzyłem ilustrowaną Biblię angielską na Dziejach Apostolskich i opowiadałem o historiach, które miały swoje ilustracje: o Piotrze i Janie, którzy uzdrawiają chromego od urodzenia, o tym jak cień Piotra padał na chorych i ci byli uzdrawiani (Dz 5,15), o spotkaniu Piotra w domu setnika Korneliusza, o nawróceniu Szawła, o cudownym uwolnieniu Pawła i Sylasa z więzienia, o wskrzeszeniu młodzieńca przez Pawła...
Michał zapytał mnie, jak czytam Pismo Święte? Powiedziałem mu krótko, po czym wyznał, że jak za dwa tygodnie poleci do domu, to weźmie z powrotem ze sobą do Irlandii Pismo. Zapytał też mnie, czy Jan Paweł II znaczył coś dla mnie. Opowiedziałem mu, jak po moich święceniach w Rzymie, podczas audiencji położył mi rękę na głowie...

Z Marcinem rozmawialiśmy jeszcze o jego rodzinie, o miłości do dzieci, która kazała im wrócić teraz do Polski...
Michał wziął moje namiary i dałem Mu też ... obrazek Jana Pawła II - jedyny jaki miałem w angielskiej Biblii...

środa, 4 listopada 2009

Kolano

Dziś mieliśmy w naszym kościele już trzecią od września mszę świętą z modlitwą o uzdrowienie. We wrześniu na zakończenie rekolekcji rozeznaliśmy, że będziemy się modlić o uzdrowienie. Wtedy w czasie modlitwy pojawiła mi się w głowie postać kobiety, którą spotkałem po południu w firmie, gdzie drukowałem plakaty. Kulała ona lekko i zapytałem, czy skręciła sobie nogę w kostce... Ona powiedziała, że ma problem z ... kolanem. Gdy ni stąd, ni zowąd przyszła mi wieczorem na myśl, uznałem, że to może być światło odnośnie uzdrowienia, jakie Pan dokonuje w czasie modlitwy. Wypowiedziałem więc w wierze takie mniej więcej słowa: Pan uzdrawia osobę, która ma problem z kolanem. I dalej pojawiły się słowa, że nie może ona klękać.
Miesiąc temu otrzymałem mail od pewnej osoby, która napisała:

"Mocno poruszyło mnie całe czytanie z Dz 3, 1-10, ale kiedy usłyszałam, że Pan uzdrawia nogi i stopy to moje serce krzyczało, że to ja, to moje chore nogi. Ale Pan miał inny pomysł.

Było mi bardzo niewygodnie klęczeć na jedno kolano, bo drugie od wielu miesięcy bolało. Chciałam nawet usiąść, ale w tym momencie słyszę słowo poznania: „a teraz Pan leczy osobę chorą od wielu miesięcy na kolano”. No nie, to ja? To niemożliwe, bo ja modliłam się za inne osoby? Nie to nie ja, to ktoś inny. Sprawdzam po wielokroć i nie czuję bólu. Za chwilę następne słowa: „by pójść do spowiedzi, bo wtedy można zobaczyć, jakie się będą działy cuda”. Jeszcze zajęta kolanem wołam do Boga czy to znowu do mnie? Wiele miesięcy nie byłam u spowiedzi, bo miałam wymówkę, że nie mogę uklęknąć.

Całą adorację przechlipałam, ale byłam szczęśliwa dotykiem Boga. Jeszcze przez kilka dni – niestety – sprawdzałam codziennie, czy rzeczywiście Pan uzdrowił kolano. Uzdrowił i za to mogę Bogu dziękować.

To świadectwo było nie tylko potwierdzeniem "słowa poznania" z wrześniowej mszy, ale przede wszystkim pokazało, że każde uzdrowienie ma prowadzić nas do głębszej relacji z Bogiem, do powrotu do Niego. Mnie natomiast potwierdziło, w jak "naturalny sposób" może pojawić się słowo poznania. Ono nie przychodzi jakby spoza naszego wnętrza, ale pojawia się z nas: naszego doświadczenia, wrażliwości, wyobraźni. To przez moje 'ja' Duch Święty chce działać. Chodzi o to, aby to co na modlitwie czy w innych sytuacjach pojawia się we mnie, usłyszeć i rozpoznać, czy nie jest właśnie delikatnym powiewem Ducha.

Dzisiaj ta kobieta powiedziała to świadectwo na Eucharystii z modlitwą o uzdrowienie...

wtorek, 3 listopada 2009

Jestem jaka jestem i chyba już nie chcę być inną

Kilka dni temu zatelefonowała do mnie pewna nieznana mi osoba, która zapytała mnie, czy nie mógłbym się spotkać z pewną kobietą, która potrzebuje rozmowy duchowej. Dziś spotkałem się z tą kobietą, a ona zostawiła mi refleksję-świadectwo napisane przez tę pierwszą osobę. Gdy je przeczytałem i usłyszałem kilka słów o tej osobie, pomyślałem: To jest właśnie świętość: pełna akceptacji zgoda na własne życie. Za pozwoleniem tej osoby, pozostającej jednak anonimową, przytaczam je:

Co trudniej zaakceptować? Chorobę duszy czy ciała...? Jakiś czas temu miałabym wątpliwości jakiej udzielić odpowiedzi.
Dziś mogę odpowiedzieć, dużo trudniej jest w życiu, gdy chora jest dusza. Skąd to wiem? Z własnego doświadczenia. Jestem osobą, która na swój sposób żyje "z cierpieniem" na co dzień.
Staram się funkcjonować normalnie, nie użalając się nad sobą i nad swoim życiem. Biorę to, co jest mi dane. Potrzebowałam czasu, by pewne fakty zaakceptować. Niedawno ktoś mnie spytał, gdybym mogła mieć jedno życzenie, co by to było, na pewno zdrowie tak? Nie, z pełną świadomością odpowiedziałam: nie... Dzięki swoim przejściom, swojej codzienności, spotkałam wielu wspaniałych ludzi. Gdybym była zdrową osobą, pewnie nie spotkałabym Ich, a nawet gdyby tak było, to pewnie w innych okolicznościach.

Wiem, że gdyby moje życie pobiegło innym torem - byłabym inną osobą, ale czy lepszą? Czy warto by było zaryzykować, stracić to co ma się, dla dobrego, idealnego samopoczucia?
Myślę, że nie. Jestem pewna , że nie... Ktoś chyba wiedział, co robi, stwarzając mnie taką, jaka jestem. Stawiając mnie tam gdzie żyję i realizuję się każdego dnia.

Jak każdy człowiek miewam lepsze i gorsze dni. Na szczęście mam dla kogo żyć, starać się i pracować nad sobą.

Wiem, że zostawię coś po sobie, odchodząc stąd kiedyś. Fakt, nie postawią mi za moje życie pomnika, nie będę miała tablicy wmurowanej w ścianie, nie napiszą o mnie książki. Nie pozostawię po sobie wspomnienia złej, zmęczonej życiem osoby...
Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba z moich najbliższych czy znajomych, weźmie ze mnie przykład, gdyby była taka konieczność, że mimo trudności i schodów życiowych, można iść do przodu, nie zamęczając przy tym Innych wokół.

Jestem jaka jestem i chyba już nie chcę być inną.


Dziękuję!

poniedziałek, 2 listopada 2009

Świętość

Pisanie o Duchu, to trochę jak pisanie o wietrze... Czyli wiem, że wieje, odczuwam jego powiew, ale nie zawsze o tym rozmawiam, a jeszcze rzadziej piszę...
Minął miesiąc od ostatniego posta, nad krajem przeszły potężne wichury, a Duch jak zawsze wieje delikatnie, pozwalając się usłyszeć, gdy jak Eliasz wychodzę z groty.
Dziś rano przeczytałem cytat z Thomasa Mertona: "Według mnie być świętym oznacza bycie sobą. Dlatego problem świętości i zbawienia jest w rzeczywistości problemem odkrycia, kim jestem oraz odkrycia mojego prawdziwego Ja".
Na mszy, będąc w koncelebrze, zaczęły mnie irytować drobiazgi: hałaśliwe używanie ampułek, powolna recytacja modlitw i inne drobne zachowania ... moich współbraci. Na szczęście natychmiast Pan pozwolił mi zobaczyć w tym ... siebie jak w lustrze. Stało się dla mnie jasne, jak nigdy dotąd, że jakiekolwiek uczucie wywołane przez drugą osobę czy sytuację oraz cokolwiek myślę o drugim, ma źródło tylko w moim Ja.
Jeśli nie zobaczę siebie w "lustrze" drugiej osoby, zwłaszcza w mojej irytacji, złości, gniewie, zazdrości itd., to nie spotkam się z moim Ja i nigdy nie będę mógł być sobą. A wtedy nie mam szans na ... świętość.
Pozostaje tylko "świętoszkowatość" jak z obrazka: ... papierowa, kolorowa, cukierkowata, ale ... nieprawdziwa.

sobota, 3 października 2009

Anioł Stróż

Wczoraj w liturgii Kościoła wspominaliśmy Aniołów Stróżów. Dla wielu osób anioł stróż oznacza pierwszy kontakt z rzeczywistością nadprzyrodzoną. Jak sięgam pamięcią, właśnie modlitwa: "Aniele Boży, stróżu mój" była pierwszą modlitwą, której nauczono mnie jako kilkuletnie dziecko ("Ojcze nasz" było zbyt trudne...). Z czasem "przyjaźń" z moim aniołem stróżem została mocno zaniedbana...
Rano na mszy w homilii powiedziałem kilka słów o aniołach: o łagodnym działaniu aniołów, podsuwających delikatnie dobre myśli, które możemy podjąć i natarczywym działaniu upadłych aniołów, które przymuszają nas do jakiegoś zła... Zaraz potem przyszła wątpliwość: czy aniołowie to przypadkiem nie jest dawny, "przednaukowy" sposób postrzegania naszego świata wewnętrznego - dobrych myśli, pewnych inspiracji, które prowadzą do jakiegoś dobra? Czy nie były one próbą wyjaśnienia tego, co dzieje się naszym wnętrzu, ale co jest zewnętrzne do naszej wolności?
Zostawiłem te wątpliwości na bok.
Wieczorem, tuż przed snem, gdy zabierałem się do mojej modlitwy, mój wzrok przyciągnęła biała kartka, leżąca na stoliku obok łóżka. Pojawiła się tam po przeprowadzce i porządkach sprzed kilku dni. Znalazłem ją w jakiejś mojej książce. Był to list od mojej duchowej siostry - karmelitanki bosej. Wczoraj wieczorem wziąłem go do ręki i czytam:
Kochany Sławku!
Stając z wielką wdzięcznością wobec tajemnicy wybrania Bożego, do oblubieńczej zażyłości i przyjaźni z Chrystusem oraz wobec obdarowania charyzmatem Karmelu właśnie, zapraszam Cię do uczestnictwa w uroczystości Pierwszej Profesji, którą złożę podczas Eucharystii we wspomn. Aniołów Stróżów 2 października 2004 r.
Zapraszam Cię także do wielkiego dziękczynienia, bo Ty przecież dobrze wiesz, że "nie można dać swego życia Chrystusowi na próbę", ale złożyć można tylko dar bezwarunkowy i nieodwołalny - co jest moim największym szczęściem!
"Przybądź Duchu Święty..."

List ten czekał dokładnie 5 lat, aby ponownie trafić do mojej ręki we wspomnienie Aniołów Stróżów...

Dzięki Ci, że jesteś przy mnie, mój Aniele Stróżu!

poniedziałek, 7 września 2009

Zbyt zajęty, by się nie modlić

Wybaczcie wszyscy, którzy wchodzicie na tego bloga, że długo nie dzieliłem się z Wami moim doświadczaniem powiewów Ducha, których nie brakowało, choć czasem trudniej je było uchwycić, a jeszcze trudniej przenieść na bloga... Wierzę za to, że Duch powiewał mocno w waszym życiu.

Wczoraj była pierwsza od dwóch miesięcy niedziela, którą spędziłem u siebie w Gdyni. Mogłem też część przedpołudnia pobyć w ciszy na modlitwie, jak to zdarzało mi się w niedziele przed wakacjami. Z przerażeniem zobaczyłem, jak ... trudno jest mi się skupić i modlić. Z siłą wracały wspomnienia z wakacji i "troska" o to, co trzeba zrobić na początku tego nowego roku szkolnego...
Sięgnąłem więc po książkę, którą tydzień temu podarowała mi rodzina moich przyjaciół, u których spędziłem jeden dzień na zakończenie moich krótkich wakacji w Beskidzie Żywieckim. Książka miała być ewentualną propozycją dla uczestników rekolekcji ewangelizacyjnych, które za tydzień będą w naszej gdyńskiej parafii. Okazała się jednak dobra dla mnie na ten czas. Tytuł: "Zbyt zajęci, by się nie modlić".
Widzę, że liczne akcje duszpasterskie z wakacji (JDM, pielgrzymka, rekolekcje) mogą stać się "zajęciem", które subtelnie odrywa od modlitwy wewnętrznej. Subtelnie - bo świadomość, że wszystkie te zaangażowania są głęboko duchowe, może osłabić walkę o osobistą modlitwę.

Gdy tydzień temu wróciłem z wakacji, wieczorem 31 sierpnia po raz kolejny usłyszałem w TV słowa Jana Pawła II: "Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można „zdezerterować”." Natychmiast odniosłem je do mojej ... modlitwy.

Nie mogę „zdezerterować” z mojej modlitwy.

środa, 1 lipca 2009

Krzesło

Wczoraj byłem na spotkaniu i mszy św. z ks. Johnem Bashoborą, który posługuje charyzmatami modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie. We mszy uczestniczyło kilka tysięcy ludzi. Ks. Bashobora głosił z mocą Słowo Boże oraz służył modlitwą i słowem poznania. Wierzę, że Pan posługiwał się nim.
We mnie jednak największe pocieszenie wywołało ... krzesło. :)
Na podeście, gdzie znajdował się ołtarz, były miejsca dla kapłanów. Większość z boku i kilkanaście krzeseł za ołtarzem. Gdy rozpoczęła się msza święta, zająłem miejsce na pierwszym krześle za amboną. Zauważyłem zaraz potem, że zabraknie krzesła dla tłumaczki - Edyty, z którą kilka razy w życiu się spotkaliśmy. Uczestniczyła m.in. w pierwszym spotkaniu naszego gdyńskiego DA w 2003 roku... Potem widzieliśmy się może 2 razy. Gdy wszyscy usiedli i rozpoczęło się 1 czytanie, okazało się, że Edyta stoi za plecami księży. Wstałem więc, wziąłem krzesło, na którym siedziałem i zaniosłem jej, aby mogła usiąść obok ks. Bashobory. Idąc poszukać sobie jakieś miejsce z boku za grupą księży, dostrzegłem, że za potężną kolumną, w pierwszym rzędzie jest jedno wolne miejsce... Jakby czekało na mnie. Potem okazało się, że dzięki temu w czasie homilii mogłem być bardzo blisko ks. Bashobory, widzieć jego twarz, a nie oglądać jego plecy i dobrze wszystko ... słyszeć.
Po mszy świętej przywitaliśmy się z Edytą, a ona powiedziała: Dziękuję za krzesło. Byłam już taka padnięta, że ledwo stałam...

"Owocem zaś Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność. łagodność, opanowanie." (Ga 5,22-23)

czwartek, 25 czerwca 2009

Dzień ojca

Duch zawiał dzisiaj do mnie "skądinąd". Dostałem dziś mail od młodej osoby, z którą znamy się od jakiegoś czasu. Bardzo mnie poruszył. Zaraz po nim przyszedł mail z najnowszego komentarza bloga:"Ojcze, gdzie są… nowe notki??!!;P". Pomyślałem od razu, że to właśnie nie przypadek i uznałem, że ten mail doskonale nadaje się do bloga. Za zgodą autorki umieszczam go poniżej:

"Stan mojego zdrowia wymusił na mnie pójście do lekarza, czekając na swoją kolej miałam duuużo czasu, aby przyjrzeć się delikatnie osobom znajdującym się w poczekalni. Istotą tej sprawy jest to, że wszyscy tam zebrali oczekiwali wizyty u ginekologa, co zawsze wprowadza lekko nerwową atmosferę, która płynie szczególnie od mężczyzn, a nie od ich partnerek :). Ci ojcowie (jeszcze tego w poczekalni nie świadomi, że są ojcami na 100%) mają najczęściej takie miny, jakby chcieli uciec i najczęściej nie towarzyszą kobietom w trakcie wizyty, tylko trzęsą nogą nerwowo. I dzisiaj zaobserwowałam "coś" co wzbudziło we mnie ogromny uśmiech i uspokoiło również moje serce, gdy bałam się co wyniknie z moich badań. Otóż... były w poczekalni dwie pary. Jedna zbyt wiele ze sobą nie rozmawiała, widać było, że się bardzo denerwują. Niestety z gabinetu prawie wszystko słychać, co mówi lekarka i pacjentka, więc usłyszałam, że kobieta ta jest w ciąży i jak sama później powiedziała, że nie planowała itd. "nerwowy tata" w tym momencie wyszedł z poczekalni na dwór... Wyglądał jakby miał paść trupem. Kobieta gdy wyszła równie smutna i blada z gabinetu szukała wzrokiem "taty dziecka" i jeszcze smutniejsza wyszła z poczekalni. I teraz kontrast, czyli małżeństwo, które wprawiło mnie w ogromną radość serca. W trakcie oczekiwania na moją kolej, usłyszałam jak ktoś coś szepcze, sam do siebie. Mężczyzna siedział koło swojej żony, obejmował ją, trzymał za ramię i... modlił się! Po chwili w ręce jego zauważyłam książeczkę oprawioną w brązową skórę z dużym srebrnym krzyżem. Gdy zerknęłam "do środka", zobaczyłam fragmenty Pisma Świętego i modlitwy. Był to dla mnie tak ogromny szok, że jeszcze bardziej "zaniemówiłam w ciszy". Mężczyzna ten był bardzo spokojny i uspokajał nerwową żonę. Gdy weszła do gabinetu, on nie przestawał się modlić, a po pewnym czasie lekarka oświadczyła jego żonie, a zarazem całej poczekalni, że jest w 6 tygodniu ciąży. Zapewne przygotowany na to mężczyzna, trwał ciągle w modlitwie. Może się wydawać, że robił to "na pokaz" jak czasami się to zdarza, ale tutaj czuć było prawdziwe oddanie, miłość i potrzebę modlitwy.

Ojcze, był to na prawdę piękny widok, a zarazem piękne i życiowe potwierdzenie cudu narodzin i oddania swojej rodziny Bogu! Było też to dla mnie potwierdzeniem mojego trwania w postanowieniu zachowania czystości do ślubu i oddania mojej przyszłej rodziny opiece Ducha.

Dla tego mężczyzny musi to być najpiękniejszy prezent na dzień ojca :) a ja postanowiłam modlić się szczególnie za osoby, które nie chcą dziecka i nie są gotowe na jego przyjście, jak i za moich rówieśników, żeby szanowali swoje ciało i planowali wszystko w Duchu :) "

Nic dodać, nic ująć!

niedziela, 7 czerwca 2009

Tata, Jezus i Sarayu

Dziś uroczystość Trójcy Świętej. Zdałem sobie sprawę, że książka, którą właśnie przeczytałem oprócz wspomnianych wczoraj przeze mnie spraw, jest jedną z najpiękniejszych przypowieści o ... Trójcy Świętej. Ojciec - Tata przez większość powieści jawi się jako ... Murzynka. Jezus - to Jezus - żydowski robotnik, a Duch Święty to ... Azjatka o imieniu Sarayu, co oznacza ... wiatr. W pierwszym momencie uderzyła mnie postać Taty w postaci kobiety. Ale im dalej czytałem, tym bardziej rozumiałem, jak bardzo Bóg stał się dla nas odległy przez to, że nazywając go Ojcem - przenosimy na niego często trudne doświadczenie naszego ziemskiego ojca. Pod koniec powieści Tata ujawnia się też jako mężczyzna. Tak czy inaczej skoro jesteśmy stworzeni na obraz Boży jako mężczyźni i kobiety ("Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę" Rdz 1,27), to czyż Bóg nie ma w sobie w pełni cech kobiety i mężczyzny...? Jezus to ... Jezus. Najbardziej zadziwiająca jest jednak Sarayu, będąca odpowiednikiem Ducha Świętego.
Chata próbuje ukazać relacje, jakie panują w tej doskonałej wspólnocie osób. Zarazem ich "zadania" w relacji do stworzenia. Nie mogłem trafić na lepszy "prezent" na uroczystość Trójcy.
Gdy dzisiaj w czasie homilii o. Prowincjał mówił o Trójcy Świętej, przyszło mi na myśl, że św. Ignacy ujrzał Trójcę jakby pod postacią ... trzech klawiszy organowych. Bardzo prosty i skromny obraz. Czyż nie jest piękniejszym obraz domu, w którym trzy osoby: Tata, Jezus i Sarayu żyją w wielkiej zażyłości i miłości...

sobota, 6 czerwca 2009

Chata

Kończę właśnie czytanie książki Williama P. Younga pt. Chata. Znajduje się ona w pierwszej dziesiątce książek sprzedawanych w Empiku (Top 10). Niesamowita to książka. Z jednej strony bardzo dramatyczna, tak że momentami płynęły mi łzy, z drugiej strony nie pamiętam, abym poza Ewangelią czytał coś, co ukazuje tak prawdziwy obraz Boga. Czytając ją w autokarze wczoraj i dziś w drodze do i ze Świętej Lipki, odczuwałem jakby wszystko, co jest tam powiedziane o Bogu, było tym, co odkrywam w mojej modlitwie i życiu. Począwszy od nazywania Boga - Tatą, poprzez ukazywanie, że Bóg nie chce żadnego naszego zła, a jeśli takie nam się już przydarza to tylko On potrafi z niego wyprowadzić dobro, a skończywszy na tym, że przebaczenie jest przede wszystkim potrzebne wybaczającemu, a nie temu, który nas skrzywdził. Wybaczenie "pozwala ci uwolnić się od czegoś, co zżera cię żywcem, co niszczy wszelką radość i zdolność do kochania."
Często ostatnio zdarzało mi się mówić w konferencjach czy homiliach, że Jezus w Duchu Świętym miał tak zażyłą relacją z Bogiem, iż zwracał się do Niego: Abba, czyli Tato. I to chciał przekazać uczniom, także gdy uczył ich modlić się. Mówił: Gdy się modlicie mówcie: Abba! Czyli Tato! Od dłuższego już czasu staram się modlić tak, jak Jezus, zaczynając moją modlitwę od słów Abba! Tato!. "Otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!" (Rz 8,15)
Jadąc dziś autokarem z rodzicami jezuitów, dla których przygotowaliśmy ten wyjazd, śpiewaliśmy znaną pieśń Serdeczna Matko. Gdy dotarliśmy do trzeciej zwrotki, osoby, które ją znają śpiewały: Lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, Szczęśliwy, kto się do Matki uciecze. Słowa te były w ogromnym kontraście z tym, co właśnie czytałem o Bogu. Zaraz po pieśni Romek na szczęście dodał komentarz, że nie jest to prawdziwy obraz Boga... Bóg jest miłością.

wtorek, 2 czerwca 2009

Strategia nieprzyjaciela: powstrzymać cię od modlitwy

Od 5 miesięcy staram się modlić codziennie rano. Dawniej przez lata modliłem się wieczorem, często przed albo nawet po północy... Na początku stycznia miałem we wspólnocie krótką konferencję w oparciu o fragment Ewangelii (Mk 1,30-38), gdzie Jezus po uzdrowieniu teściowej Piotra, "nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił". Pamiętam, że wyznałem wtedy iż ja od wielu lat mam trudności z modlitwą rano, więc modlę się późnym wieczorem. Ale tego właśnie wieczora po konferencji przyszła mi myśl, aby następnego dnia wstać wcześniej i modlić się rano, co o dziwo ... bez trudu mi się udało. Następnego dnia było podobnie, i ... następnego i ... tak mija już pięć miesięcy, a ja wciąż modlę się ... rano i widzę tego duże owoce.
Dziś rano na modlitwie zmagałem się długo z rozproszeniami. Najpierw "oglądałem" mecze NBA, potem zaś w jakiś niezrozumiały sposób "przyszło" do mnie współczucie dla studentów, którzy zginęli pół roku temu w Tatrach, a których ciała niedawno znaleziono w Dolinie Pięciu Stawów... W ten sposób szybko "mijała" mi modlitwa. W każdej mojej modlitwie osobistej od kilku miesięcy modlę się też językami. Dzisiaj jakoś nie mogłem się "zabrać" do tej modlitwy. Słuchając padającego za oknem deszczu, śpiewałem sobie w duchu: niechaj zstąpi Duch twój i odnowi ziemię, życiodajny spłynie deszcz na spragnione serce... Ale wciąż moje serce było gdzieś daleko...
Sięgnąłem po jedną z książek, leżących na stoliku koło łóżka i otworzyłem ją "na chybił trafił". W książce mówiącej o "chodzeniu w Duchu", autor dzieli się swoim doświadczeniem odkrycia wagi modlitwy językami, która jest potężnym orężem życia duchowego. W tym momencie książka otworzyła mi się na podrozdziale...: Strategia nieprzyjaciela: powstrzymać cię od modlitwy.
A wieczorem na naszej diakonii rozeznającej przygotowującej spotkania modlitewne Jacek miał krótką konferencję o regułach rozeznawania duchów, zwłaszcza odkrywania działania złego ducha, który czai się i szybko chce nas odciągnąć od każdego dobra... Jacek przypomniał rzeczy oczywiste, wydawało się, dla każdego jezuity...

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Klapa

W ostatnią sobotę w wigilię uroczystości Zesłania Ducha Świętego nasza grupa modlitewna miała prowadzić czuwanie modlitewne w kościele jezuitów w Gdańsku Wrzeszczu. A ja miałem mieć konferencję o Duchu Świętym i darze modlitwy językami, która często towarzyszy doświadczeniu napełnienia Duchem Świętym. Tego dnia miałem czas na modlitwę i wsłuchiwanie się w to, co chciałbym powiedzieć. Wszystko szło jak po maśle..., co jak uczy mnie doświadczenie, nie jest najlepszym znakiem. Aż do czasu... Do Gdańska wyjechaliśmy dość późno wg "obliczeń" czasowych, które okazały się błędne. Wychodziło na to, że zajedziemy tam na kwadrans przed rozpoczęciem czuwania, a to oznaczało, że nie zdążyły rozstawić sprzętu i rozpocząć o czasie. To wystarczyło, aby "stary człowiek" odezwał się we mnie. Doświadczyli tego jadący w samochodzie... A po drodze mieliśmy jeszcze zabrać pianino z jednego miejsca. Gdy już je załadowaliśmy, a ja zniecierpliwiony kręciłem się z tyłu samochodu Jacek, nie widząc mnie, zamknął tylną klapę w naszym Fiacie Doblo. Z hukiem zatrzymała się na ... mojej głowie. To było jak uderzenie z ... nieba. Zamiast wybuchnąć, uśmiechnąłem się, trzymając się za głowę i gdy ruszyliśmy po prostu pomodliliśmy się, aby nie spotkało nas nic, co stanie nam na przeszkodzie w przygotowaniu czuwania i dobrym jego przeżyciu.
Przyjechaliśmy na miejsce ... 45 minut przed czasem. A Jacek później stwierdził, że to uderzenie klapą było... potrzebne.
Czuwanie, modlitwa i moja konferencja, wierzę, też były owocne...

sobota, 30 maja 2009

Duch Pański nade mną (Łk 4,18)

W ostatnią środę, na naszej cotygodniowej modlitwie uwielbienia, zaplanowaliśmy modlitwę wstawienniczą o uzdrowienie wewnętrzne. Dzień wcześniej na diakonii rozeznającej o. Piotr, który miał następnego dnia mówić konferencję na ten temat, krótko przedstawił nam, jak ona będzie wyglądała. Mówił mniej więcej tak: "powiem o tym jak Jezus uzdrawiał. Podam kilka przykładów z Ewangelii, gdzie widzimy Jezusa, który uzdrawia..."

Gdy w środę nadszedł czas konferencji, o. Piotr zaproponował, abyśmy otworzyli Pismo Święte na fragmencie z Łk, 4,16-21. Gdy czytał ten fragment wiedziałem, że to jest Słowo, którym Pan chciał nas dotykać: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana."
W oparciu o to Słowo wygłosił pełną mocy konferencję, w której nie było nic z tego, co dzień wcześniej zapowiedział. A z mojej twarzy nie schodził ani na moment delikatny uśmiech. Potem modliliśmy się nawzajem za siebie, mając wielkie przekonanie, że Słowo Pana spełnia się dziś pośród nas.

Wcześniej tego środowego ranka podczas osobistej modlitwy otworzyłem moją Biblię po angielsku i mój wzrok padł na słowa... "The Spirit of the Lord is upon me, because he has chosen me to bring good news to the poor... " (Lk 4.18)

poniedziałek, 25 maja 2009

Jeden płomień

W sobotę pojechałem do sanktuarium w Matemblewie (dzielnica Gdańska). Odbywał się tam festiwal "Młodzi i miłość". Miałem zamiar rozdawać młodzieży zaproszenia na rekolekcje Szkoły Kontaktu z Bogiem. Ostatecznie rozdałem może kilkanaście ulotek. Za to do mojego "stanowiska" podeszło pewne małżeństwo. Zaczęliśmy rozmawiać o rekolekcjach ignacjańskich i tak doszliśmy w rozmowie, że oboje są we wspólnocie "Czas dla rodzin". Liderem tej wspólnoty jest człowiek, który kiedyś prowadził grupę modlitewną, w której przeżyłem seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Podeszła do nas w pewnym momencie 17-letnia dziewczyna, która jest córką tego człowieka. Gdy przeżywaliśmy 18 lat temu wylanie Ducha Świętego ona miała kilka miesięcy i była jeszcze pod sercem matki...
W tej samej wspólnocie jest też małżeństwo moich bliskich przyjaciół. Poznaliśmy się jeszcze we wspólnocie oazowej, do której trafiłem w szkole średniej.
Przyszli oni na mszę, która miała się rozpocząć po południu. Rozmawialiśmy o przeżywaniu na nowo mocy Ducha Świętego w naszym życiu. W pewnym momencie między małżonkami pojawiła się różnica zdań, co do zaangażowania w pewne inicjatywy. Poprosiłem, abyśmy na koniec się pomodlili razem. Gdy modliliśmy się pojawił mi się obraz, który jest symbolem "spotkań małżeńskich" - dwie obrączki, z których wypływają dwa płomienie. Tyle, że w "moim" obrazie płomnień był prawdziwy i był jeden. Powiedziałem o tym po modlitwie.
Okazało sie, że dzień wcześniej wieczorem poszukiwali właśnie tego znaku w Internecie, bo był im do czegoś potrzebny...
Ogień, który płonął był jeden. Jak mi napisali wczoraj, następnego dnia tylko we dwoje, bez dzieci poszli razem do kina, a potem na spacer, jak zakochani wybierają się na randkę i nadrobili zaległości w dialogu małżeńskim...

wtorek, 19 maja 2009

Pierwsza Komunia

Dzisiaj rano przeczytałem w "Newsweeku" felieton Szymona Hołowni "Ostatni taki dzień w życiu", w którym autor z charakterystycznym sobie sarkazmem prorokuje, że w niedługim czasie to nie bierzmowanie a Pierwsza Komunia Święta stanie się "uroczystym pożegnaniem z Kościołem". I choć zgadzam się z krytyką pewnych zjawisk związanych z przygotowaniem i przeżywaniem dziś Pierwszej Komunii oraz propozycjami, jak można by lepiej wykorzystać tę okazję, aby dzieci i ich rodziny pogłębiły swoje doświadczenie Boga, to artykuł ten pozostawił dość negatywny ślad w moim sercu - poczucie, że przecież i tak niewiele się zmieni...
Wieczorem byłem na spotkaniu jednej ze wspólnot Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego (WŻCh). Każda z osób dzieliła się działaniem Boga w ostatnim czasie w ich życiu. Jedna z osób opowiedziała, jak była zachwycona niedawnym udziałem w I Komunii w jednej z parafii. Widziała jak dzieci cudownie przeżywały nie tylko moment komunii, ale i następujące potem uwielbienie oraz ... tańce, którymi wyrażały radość z przyjęcia Jezusa. Było to tak mocne, że niektóre osoby były poruszone do łez tym doświadczeniem. Potem w domu na koniec dnia 9-letnia dziewczynka, która po raz pierwszy była u Komunii popłakała się, bo to był koniec tak pięknego dnia...
Uroczystośc miała miejsce w kościele pw. ... Ducha Świętego.
Późniejszym wieczorem rozmawiałem jeszcze z dwoma maturzystkami pochodzącymi z drugiego krańca Polski, którym opowiedziałem o tej historii. Jedna z nich miała swoją I Komunię w kościele pw. ... Ducha Świętego.

czwartek, 7 maja 2009

Otwórz twe usta

Co tydzień od dwóch lat spotykamy się na modlitwie uwielbienia. Najpierw były to spotkania w ramach duszpasterstwa akademickiego, a od września ub. roku, po rekolekcjach przeprowadzonych przez Mocnych w Duchu, już w gronie poszerzonym o wszystkich, którzy chcą uwielbiać Pana. Dzięki seminarium nowego życia w Duchu Świętym Pan udziela naszej modlitewnej wspólnocie różnych charyzmatów. Wierzymy, że Pan na każdym spotkaniu przemawia do nas przez słowo, które pojawia się dzięki charyzmatowi proroctwa. Na ogół są to słowa proste, które jednak bardzo do nas przemawiają i umacniają nas. Tydzień temu w czasie naszego spotkania przyszły mi na myśl słowa: "Dlaczego boisz się zaufać? Otwórz swoje usta!" i wypowiedziałem je głośno. Przyznam, że sam się "zdziwiłem", że nie chodzi tu o otwarcie serca, ale o usta. Pomyślałem, że może chodzi o otwarcie się kogoś na charyzmat modlitwy językami. Jednak już po wypowiedzeniu tych słów, pojawiła się wątpliwość. W czasie modlitwy widziałem bowiem dwie osoby, które w ogóle nie otwierały ust. Zacząłem zastanawiać się, czy czasem nie zasugerowałem się tymi osobami i to, co powiedziałem, tak naprawdę było tylko moją zachętą... Po spotkaniu "przypadkowo" zacząłem rozmawiać z jakąś osobą i zapytałem ją o to spotkanie. A ona na to: wiedziałam, że Ojciec mnie zapyta? Zdziwiony zapytałem: Dlaczego? I wtedy dziewczyna wyjaśniła mi, że bała się modlić, ale w pewnym momencie usłyszała moją zachętę do otwarcia ust i wtedy zaczęła wypowiadać modlitwę w językach. I nie była to żadna z tych dwóch osób, które widziałem, że nie otwierają ust...
Dzisiaj kolejna osoba w czasie rozmowy powiedziała mi, że te słowa zachęty tydzień temu otworzyły ją na modlitwie i pozwoliły pokonać opory i lęk. To też żadna z tych dwóch osób, na które patrzyłem...
Jeśli Pan mówi w sercu, to słowo to dotknie tego, do kogo On chce je skierować.

czwartek, 30 kwietnia 2009

Filip

Wczoraj w ramach naszego cotygodniowego spotkania Modlitwy uwielbienia miałem krótkie nauczanie w oparciu o fragment z Dziejów Apostolskich, mówiący o Filipie (Dz 8,26-40). Zaproponowałem ten tekst, bo czytałem go w podróży z dzień wcześniej z Krakowa do Gdyni i pojawił się na naszej "diakonii rozeznającej" przygotowującej to spotkanie.
"Wstań i idź około południa na drogę, która prowadzi z Jerozolimy do Gazy: jest ona pusta - powiedział anioł Pański do Filipa. (27) A on poszedł. Właśnie wtedy przybył do Jerozolimy oddać pokłon Bogu Etiop, dworski urzędnik królowej etiopskiej, Kandaki, zarządzający całym jej skarbcem, (28) i wracał, czytając w swoim wozie proroka Izajasza. (29) Podejdź i przyłącz się do tego wozu - powiedział Duch do Filipa. (30) Gdy Filip podbiegł, usłyszał, że tamten czyta proroka Izajasza: Czy rozumiesz, co czytasz? - zapytał. (31) A tamten odpowiedział: Jakżeż mogę /rozumieć/, jeśli mi nikt nie wyjaśni? I zaprosił Filipa, aby wsiadł i spoczął przy nim..."
Zadziwia mnie tutaj, jak Filip słucha Ducha Świętego. Najpierw słyszy głos anioła. Co to znaczy? Czy stanął przed nim jakiś anioł ze skrzydłami i mu oznajmia, co ma robić? Bynajmniej. Tak jak demony podsuwają nam myśli, które mają nas doprowadzić do zła, tak też aniołowie podsuwają nam dobre myśli, które pojawiają się w naszej głowie "ni stąd, ni zowąd" i zapraszają nas do jakiegoś dobra. Tutaj Filip rozpoznaje, że myśl, która zachęca go do wyjścia na tę drogę, jest "głosem"ten głosem anioła i mimo iż ten rozkaz może być niezrozumiały albo niedorzeczny (w niektórych tłumaczeniach jest mowa: a droga ta była pustkowiem - czyli nie powinien tą drogą nikt się przemieszczać), to jednak Filip jest posłuszny i wyrusza w drogę. Wyobraziłem sobie Filipa, który musiał bić się z myślami, czy nie uległ jakiejś iluzji, czy nie wmówił sobie czegoś itp. Ale to nie wszystko. Gdy jest już na drodze i pojawia się wóz, który zapewne jest ze strażą (w końcu jechał nim, zarządzający całym skarbem królowej, Duch przemawia do Filipa: Podejdź i przyłącz się do tego wozu. Filip słucha nieustannie Ducha - zapewne modląc się: Panie, co teraz? I Duch mówi. Gdy Filip jest blisko wozu, słyszy czytanie z proroka Izajasza i tak naprawdę dopiero w tym momencie, rozumie po co miał tu przyjść. Bóg posłał go, aby doprowadził Etiopa do usłyszenia Dobrej Nowiny i przyjęcia jej.
Ale to jeszcze nie wszystko: "A kiedy wyszli z wody, Duch Pański porwał Filipa i dworzanin już nigdy go nie widział. Jechał zaś z radością swoją drogą. A Filip znalazł się w Azocie i głosił Ewangelię od miasta do miasta, aż dotarł do Cezarei"9 (Dz 39-40)
Tak jak dotąd Filip słuchał Ducha i dał się Mu prowadzić, tak teraz Duch porywa Filipa. David du Plessis opisał po latach w swojej autobiografii wydarzenie, gdy sam został przeniesiony w jednej chwili do domu osoby, za którą miał modlić się o uwolnienie, a dom ten był oddalony o 1 milę... Pisze, że gdyby ta historia nie została opisana w Dziejach, to nie uwierzyłby nigdy w to, co przeżył.

PS. Ten fragment był pierwszym czytaniem w liturgii dnia dzisiejszego...

wtorek, 28 kwietnia 2009

Łaska

Wczoraj w czasie 12-godzinnej podróży z Opatiji do Krakowa przeczytałem opowiadanie Karen Blixen "Uczta Babette". Wiele razy widziałem już film oparty na tym opowiadaniu i za każdym razem odkrywałem w nim niezwykłą głębie. W końcu sięgnąłem do książki. Jest to historia Marciny i Filipy, dwóch córek pastora, który założył własną wspólnotę religijną o bardzo surowym sposobie życia. Dzieje się ona w II poł. XIX wieku w małej miejscowości w Norwegii (w filmie jest to Jutlandia). Gdy córki były młode w tej małej miejscowości pojawił się najpierw porucznik Loewenhielm, który przebywał na urlopie. Zakochał się on w starszej córce, ale ostatecznie nie jest w stanie dla tej miłości poświęcić swojego życia. Wyjeżdża i robi wielką karierę w wojsku i na dworze królewskim, zostając generałem. Przybywa tutaj również śpiewak operowy z Paryża, który jest zachwycony niezwykłym głosem Filipy. Daje jej lekcje śpiewu, marzy, że dziewczyna podbije kiedyś swoim głosem Paryż, ale Filipa przestraszona nie chce więcej go widzieć. Rozczarowany i bardzo zawiedziony wielbiciel Filipy wyjeżdża. Po kilkunastu latach do domu córek pastora, który już nie żył, przybywa pewna Francuzka - Babette. W czasie Komuny Paryskiej straciła ona męża i syna. To ów śpiewak wysłał ją do Norwegii. Staje się ona służącą kobiet, zarazem rodząc wiele wdzięczności w życiu mieszkańców tej małej miejscowości. Nie będę opowiadał całej historii. Jest naprawdę niezwykła.

Wczoraj uderzyło mnie w książce coś, na co dotąd w filmie nie zwracałem większej uwagi i co zresztą nie było zbyt wyeksponowane, a mianowicie: mowa generała Loewenhielma w czasie kolacji. Po trzydziestu latach pojawia się on ponownie w domu córek pastora. Przez wszystkie te lata coś w sercu nie pozwalało mu zapomnieć jego decyzji o postawieniu kariery ponad miłość. Teraz chciał się przekonać czy dokonał dobrego wyboru. W czasie kolacji wyznaje:

"Drżymy przed dokonaniem w naszym życiu wyboru, a dokonawszy go, drżymy znowu z lęku, że wybraliśmy źle. Lecz nadchodzi chwila, gdy otwierają się nasze oczy i widzimy, przekonujemy się, że łaska jest nieskończona. Łaska, drodzy przyjaciele, nie żąda od nas niczego, tylko byśmy oczekiwali jej z ufnością i przyjmowali ją z wdzięcznością. Łaska, bracia, nie stawia żadnych warunków i nikogo z nas nie wyróźnia. Łaska bierze nas wszystkich na swe łono i obwieszcza powszechne przebaczenie. Spójrzcie! To, co wybraliśmy, jest nam dane, i to, czego nie przyjęliśmy, jest nam też zarazem udzielone. Tak! To, co odrzuciliśmy, jest wylane na nas w obfitości. Bo miłosierdzie i prawda spotkały się ze sobą, a sprawiedliwość i szczęśliwość pocałowały się wzajem".

Wszystko co wybrałem i ... czego nie wybrałem, jest łaską.

Łaska obwieszcza powszechne przebaczenie...

PS. Dziś w jutrzni: Łaska i wierność spotkają się ze sobą, ucałują się sprawiedliwość i pokój. Ps 85,11

niedziela, 26 kwietnia 2009

A jednak pomyliłem się

Zdałem sobie sprawę, jak łatwo przychodzi mi osądzić coś szybko. A przecież wszystko ma swój początek i koniec. Bardzo szybko oceniłem spotkanie promotorów po pierwszej konferencji, która, jak wydawało mi się, niczego nowego nie wniosła w temacie duszpasterstwa powołań.
Drugi dzień spotkania warty był tak długiej podróży z Gdyni do Chorwacji (pociągiem i samochodem). Cały dzień był poświęcony tematowi komunikacji - oczywiście nie kolejowej ani samochodowej ;) - w duszpasterstwie powołań. Był to profesjonalnie przeprowadzony przez wykładowcę zarządzania krótki kurs z ćwiczeniami. Począwszy od ogólnych zasad komunikacji, poprzez metody, aż do omówienia najbardziej aktualnych sposobów komunikacji. Zabawne było, że jako narzędzie komunikacji omówiony został m.in. blog, który zacząłem prowadzić ... dzień wcześniej. Dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy i zdałem sobie sprawę, w jakim tempie pędzi świat właśnie w dziedzinie komunikowania. A przede wszystkim uświadomiłem sobie jak ... słabo słucham.
Już pierwsze ćwiczenie to mi pokazało. Każdy z nas dostał kartkę z zadaniami:
1. Przeczytaj wszystko zanim zrobisz cokolwiek.
2. Umieść twoje imię w górnym lewym rogu kartki.
3. Zakreśl w kółko słowo "imię" w zdaniu powyżej.
4. Narysuj 5 małych kwadratów lewym rogu kartki...
W tym momencie nie wytrzymałem i zapytałem: "Czy to wszystko mamy naprawdę robić?"
Co niektórzy zaczęli się śmiać. I wtedy dopiero przypomniałem sobie punkt 1. "Przeczytaj wszystko zanim zrobisz cokolwiek." Do przeczytania było 17 zadań...
Tak szybko czasem pędzę, że myślę już o następnej rzeczy, zanim tak naprawdę usłyszę pierwszą...
Na "pocieszenie" pozostaje fakt, że wszystko było po angielsku i wcale nie musiałem przecież wszystkiego tak dobrze rozumieć ;)

sobota, 25 kwietnia 2009

Duch wieje, gdzie chce

Zaczynam prowadzić tego bloga, przynaglony, wierzę, przez Ducha Świętego, którego mocno doświadczam w moim życiu i któremu ostatnio coraz bardziej pozwalam się prowadzić. Dziś przekonałem się po raz kolejny, że "tym, którzy Go miłują wszystko współdziała dla ich dobra". Więcej - wszystko jest łaską. Nawet coś, czego nie lubimy albo po czym niewiele się spodziewamy.

Jestem obecnie w pięknie położonej miejscowości nad ... Adriatykiem w Opatiji w Chorwacji. Odbywa się tutaj spotkanie promotorów powołań z naszej nowo utworzonej Asystencji jezuitów. W grudniu o. Generał połączył w jedną dwie Asystencje: Europy Centralnej, która obejmowała kraje niemieckojęzyczne, nadbałtyckie i Węgry oraz Europy Wschodniej, która obejmowała pozostałe kraje dawnego bloku komunistycznego. Po kilku tego typu spotkaniach, w których brałem już udział, i tym razem nie oczekiwałem zbyt wielu interesujących treści (małej wiary!) ;). I ... nie pomyliłem się. Zachwycony jestem natomiast samą Chorwacją i ... delikatnym działaniem Ducha.

Duch Święty pokazał mi dziś, że to On chciał, abym tu był.

Zaczęło się po obiedzie od Internetu. Przestał działać w pokoju. Więc, akceptując tę niedogodność poszedłem do "komputerowni", gdzie złapałem sygnał sieci. I w tym momencie przyszedł chłopak, który, choć nie jest jezuitą, uczestniczy w tym spotkaniu. Przyjechał z Macedonii, gdzie jako wolontariusz pracuje z jezuitami w JRS (Jesuit Refugee Service). Rozeznaje swoje powołanie. Mieszkał wcześniej jakiś czas w domu Opus Dei. Teraz przygląda się Towarzystwu Jezusowemu. Nie pamiętam już dlaczego zeszliśmy na temat odnowy charyzmatycznej. Powiedziałem mu, że jest wielu jezuitów zaangażowanych w odnowę w Duchu Świętym. Był zdziwiony. Nigdy nie kojarzył jezuitów z charyzmatami. Ma za to żywe w pamięci spotkania charyzmatyczne, w których uczestniczył jako dziecko, gdyż jego dziadkowie należeli do wspólnoty Emmanuel. Powiedział mi, że odkrywa w sobie dwa pragnienia: do kapaństwa i do małżeństwa. Wtedy powiedziałem mu coś, co go bardzo poruszyło. Najpierw słowa z Ewangelii, które miały przemienić św. Franciszka Ksawerego: "Cóż za korzyść ma człowiek, choćby cały świat zyskał, a stracił swoją duszę." Potem natomiast, że może wybrać każdą z tych dróg, ale tylko jedną. Wybranie jednej, oznacza obumarcie drugiej. Ale w istocie nie jest to śmierć, lecz życie. Bo wybiera jedną z dróg ze względu na większą miłość. Chodzi o uczynienie większego daru ze swego życia. Tak jak Jezus. Był poruszony. Patrzył przed siebie błyszczącymi oczami, jakby usłyszał najwspanialszą rzecz na świecie. Dodałem na koniec: Bóg Tobie ufa.
I tak zdałem sobie sprawę, że miałem być tu w Chorwacji i Internet w moim pokoju miał paść na kilka minut (w istocie potem już działał), abym mógł tego młodego człowieka spotkać w komputerowni i chwilę z nim porozmawiać.
Ale to nie wszystko.

Po południu pojechaliśmy zwiedzać Rijekę. Zaczęliśmy od sanktuarium maryjnego prowadzonego przez ... franciszkanów. Tutaj przed wejściem do klasztoru i kościoła po raz kolejny nie dawała mi spokoju bardzo blada twarz jednego z promotorów powołań. Zastanawiałem się, dlaczego jest aż tak blady... Gdy staliśmy przed cudownym obrazem, ów jezuita był tuż przede mną. Zacząłem modlić się w Duchu za niego. Gdy wyszliśmy z kościoła on mówi do mnie: Słyszałem, że jesteś z Odnowy charyzmatycznej! Zdziwiony zapytałem, skąd wie. Odpowiedział, że powiedzieli mu o tym inni polscy jezuici podczas obiadu. I kontynuował: zamówiłem pismo charyzmatyczne z Polski: Szum z nieba, ale mi jeszcze nie przysłali. Byłem zdumiony, bo do Chorwacji przywiozłem ze sobą jeden numer... Szumu z nieba. W istocie miałem go w drodze na to spotkanie dać mojej dobrej znajomej, z którą umówiliśmy się w Krakowie, ale nie przyjechała, bo przed przyjazdem została okradziona, jak się wydawało. Ostatecznie po dwóch dniach pieniądze się odnalazły, ale do spotkania nie doszło. Miałem więc ze sobą tutaj ostatni numer tego pisma, w którym jest m.in. świadectwo działania Ducha Świętego w moim życiu. Postanowiłem więc go podarować owemu jezuicie.
Po powrocie z wycieczki w czasie mszy świętej byłem wdzięczny Duchowi, że pokazał mi, iż może działać we wszystkim i przez wszystko, że wieje, gdzie chce i potrzebuję tylko to przyjąć i dać się Mu prowadzić. Przyszła więc mi myśl, aby prowadzić bloga, w którym będę dzielił się Jego działaniem, Jego powiewami.

Wieczorem dałem temu jezuicie Szum z nieba. On zaś pokazał mi mail, w którym zamawiał w wydawnictwie to pismo i odpowiedź, która wskazywała, że przyślą mu je. Powiedziałem mu, że zajmę się tym i postaram się wyjaśnić, dlaczego jeszcze nie dostał prenumeraty. I na koniec otworzył stronę internetową swojej prowincji i pokazał mi ... blog, który prowadzi: Odnowa w Duchu Świętym. :)

Stąd też nie odkładając tego na później wystartowałem z blogiem. Przyjdź, Duchu Święty!

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010