sobota, 27 lutego 2010

Modlitwa na ulicy

Ponad tydzień temu wracałem z miasta i tuż przed naszym kolegium przyszła mi myśl, aby podejść na basen szkolny i zapytać o coś kierownika ośrodka sportowego. W pierwszym momencie ją 'zignorowałem', ale gdy powróciła, podszedłem w kierunku basenu kilkadziesiąt metrów. Tam okazało się, że wejście na basen jest ... zamknięte. Uśmiechnąłem się i udałem do kolegium. Na wysokości wejścia do Gimnazjum i Liceum Jezuitów na parkingu spotkałem osobę, z którą znamy się od dobrych kilku lat, ale przez ostatnie bodaj dwa lata w ogóle nie rozmawialiśmy. Zaczęliśmy więc rozmowę i pewnym momencie przyszła mi myśl, aby się za nią pomodlić. Zapytałem, czy mogę i po chwili położywszy rękę na jej głowie, zacząłem się modlić. Modlitwa trwała najwyżej 2 minuty. Po niej pożegnaliśmy się. Cieszyłem się, że moja droga wydłużyła się o podejście na basen, bo inaczej nie spotkałbym tej osoby i nie mógłbym się z nią pomodlić. Wczoraj dostałem od niej list-świadectwo, który za jej zgodą umieszczam poniżej:

Szczęść Boże, Sławku!

Nie wychodzi mi z głowy nasze spotkanie i twoja modlitwa nade mną! Po pierwsze jest to dla mnie świadectwo twojej wiary - taka modlitwa na ulicy. Zapadła mi ona w serce bardzo, choć pamiętam z niej niewiele. I za to świadectwo chcę ci podziękować, ale nie tylko.

Chcę się z tobą podzielić moim świadectwem działania Boga poprzez to nasze spotkanie.

Ty powiedziałeś, że chciałeś iść inną drogą, ale widać miałeś spotkać mnie. Ja widać miałam być tam wtedy, aby spotkać ciebie.

Otóż jakiś czas temu "naszedł mnie" czas jakichś dziwnych podsumowań, przeglądów, wspomnień i… żalów. Co to ja mogłam w moim życiu, a czego nie zrobiłam, czemu zrobiłam tak, a nie inaczej, no i w ogóle wiele rzeczy, których "chciałabym, a boję się" i na co już jest za późno. Do tego doszły problemy z dogadywaniem się z mężem no i w ogóle było niefajnie. Ogólnie - dołek.

Moja przyjaciółka umówiła mnie na spotkanie ze swoim przyjacielem, księdzem Janem, który zresztą już kiedyś u mnie był, zna mnie, a chodziło właśnie o modlitwę – taką indywidualną nade mną. Zresztą ksiądz Jan jest osobą wyjątkową, ma pewien dar – powiedziałabym, że on widzi duszę. Trudno mi to wytłumaczyć, ale tak jest. To, co mi powiedział pomogło mojemu myśleniu, a dokładniej zdjęło ze mnie ciężar win, które nie są moimi, a które sobie przypisywałam. Modlitwa miała uleczyć serce. Ale też powiedział mi, że czasem trzeba modlitwę powtórzyć. Byliśmy umówieni na następne spotkanie, ale niestety nie doszło do tego spotkania. Przez pewien czas wszystko wydawało się ok. Myślę też, że byłam w czasie pocieszenia i moje poprzednie problemy jakoś rzeczywiście odeszły. Ale za jakiś czas znów się odezwały, choć w o wiele mniejszym zakresie. Ja jednak oczekiwałam cudu, więc pojawiło się rozżalenie - jak to jest, Panie Boże, miałeś mnie uleczyć i co, znów się zaczyna... Jako, że zaczął się Wielki Post umówiłam się do spowiedzi – wyszłam po niej pocieszona, ale tak nie do końca. I wtedy spotkałam ciebie. Rozmowa z tobą i twoja modlitwa - taka, jak modlitwa księdza Jana, była właśnie tą drugą modlitwą, której było mi trzeba. To było dokończenie mojego uzdrawiania. Tak przynajmniej ja to odbieram i jestem o tym święcie przekonana. To spotkanie, to była Jego odpowiedź na moje wołanie. Dziękuje Panu Bogu za ciebie, za to, że byłeś tam, wtedy, za twoją modlitwę i twoje słowa i za to, co dzięki temu dzieje się we mnie. Chwała Panu!

10 komentarzy:

  1. Bo Pan Bóg działa w małych rzeczach- na co dzień niedostrzegalnych...
    Jeśliby Ojciec nie posłuchał głosu Swojego serca, nie spotkałby też tej znajomej, nie poczułaby Ona pocieszenia i dalej byłaby... kicha;-)
    Ale Pan Bóg wie, co robi. I chwała Panu, że jest Ktoś, kto Jego głosu słucha.
    Bo czasem wydaje się nam, że jest to głupie, błahe i bez sensu. A właśnie w tym bezsensie sensu jest najwięcej ;-) Bo Pan nie pojawia się w wielkich rzeczach. On woli być małym Wiaterkiem, a nie silnym podmuchem. I choć nam wydaje się, że Go nie ma albo o nas zapomniał, tak naprawdę to my nie umiemy Go dostrzec. Tak mi się wydaje...
    Dzięki Ojcze za świadectwo. Uświadomiłam sobie, że też muszę zacząć słuchać wewnętrznego głosu... :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Natrafiłam na perełkę?

    Pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniały mi się teraz słowa, które przeczytałam kiedyś w pracy dyplomowej znajomego "są takie rozmowy i są takie spotkania, które sprawiają, że nic nie będzie już tak jak wcześniej" :)
    szkoda, że rzadko jesteśmy ich współtwórcami...

    OdpowiedzUsuń
  4. no właśnie.. kolejny przykład na to, jak Jezus działa.. niesamowite i piękne ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki ojcze za umieszczenie jej świadectwa tutaj ma tym małym skrawku Jego pola.
    dzięki

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałabym spotkać kiedyś Księdza na swojej drodze:)

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja chcialabym spotkać ojca w moim mieście i na spotkaniu wspólnoty TQ, bo coś ks. omija nasze rejony

    OdpowiedzUsuń
  8. Rzeczywiście chwała Panu!

    OdpowiedzUsuń
  9. Też wiem, co to modlitwa indywidualna. Ona daje takiego kopa czasem, że nie spodziewałby się człowiek efektu. I na prawdę, to jest moc niesamowita, której doświadczyłem parokrotnie w życiu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bóg działa, zawsze działa! W dodatku nie tylko, gdy prosimy Go o to... On wie kiedy nam potrzeba Jego łaski :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010