poniedziałek, 7 września 2009

Zbyt zajęty, by się nie modlić

Wybaczcie wszyscy, którzy wchodzicie na tego bloga, że długo nie dzieliłem się z Wami moim doświadczaniem powiewów Ducha, których nie brakowało, choć czasem trudniej je było uchwycić, a jeszcze trudniej przenieść na bloga... Wierzę za to, że Duch powiewał mocno w waszym życiu.

Wczoraj była pierwsza od dwóch miesięcy niedziela, którą spędziłem u siebie w Gdyni. Mogłem też część przedpołudnia pobyć w ciszy na modlitwie, jak to zdarzało mi się w niedziele przed wakacjami. Z przerażeniem zobaczyłem, jak ... trudno jest mi się skupić i modlić. Z siłą wracały wspomnienia z wakacji i "troska" o to, co trzeba zrobić na początku tego nowego roku szkolnego...
Sięgnąłem więc po książkę, którą tydzień temu podarowała mi rodzina moich przyjaciół, u których spędziłem jeden dzień na zakończenie moich krótkich wakacji w Beskidzie Żywieckim. Książka miała być ewentualną propozycją dla uczestników rekolekcji ewangelizacyjnych, które za tydzień będą w naszej gdyńskiej parafii. Okazała się jednak dobra dla mnie na ten czas. Tytuł: "Zbyt zajęci, by się nie modlić".
Widzę, że liczne akcje duszpasterskie z wakacji (JDM, pielgrzymka, rekolekcje) mogą stać się "zajęciem", które subtelnie odrywa od modlitwy wewnętrznej. Subtelnie - bo świadomość, że wszystkie te zaangażowania są głęboko duchowe, może osłabić walkę o osobistą modlitwę.

Gdy tydzień temu wróciłem z wakacji, wieczorem 31 sierpnia po raz kolejny usłyszałem w TV słowa Jana Pawła II: "Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można „zdezerterować”." Natychmiast odniosłem je do mojej ... modlitwy.

Nie mogę „zdezerterować” z mojej modlitwy.

5 komentarzy:

  1. no wreszcie...ojciec się obudził..gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, Ojcze... Widzę, że nie jestem sama :) wczoraj doszłam do podobnych wniosków modląc się frag. o Marii i jej siostrze Marcie... I to co mocno uderzyło we mnie podczas tej modlitwy to słowa Jezusa właśnie do mnie "Madziu, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego"... A ja wciąż wiruję nad sprawami mało istotnymi nie mogąc oderwać od nich wzroku :(
    dziękuję za ten post :)
    Madzialena

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja odkryłam ostatnio podczas wakacji, których jeszcze trochę mam, że większość nas - katolików, żyje i robi z siebie męczenników. Ja też przez jakiś tam czas tak żyłam. Wieczne zastanawianie się czy to grzech ciężki czy mniej... czy na 100% umyślnie czy jednak może nie. Nic dziwnego że większość ludzi których dopada depresja, kórzy leczą się w szpitalach psychiatrycznych - to ludzie wierzący, głęboko najczęściej. Zapominamy w tym wszystkim o priorytetach. Sądzę... tak wydaje mi się, że Bogu bardziej zależy na naszym uśmiechu, dobrym słowie dla drugiego, wolności, robieniu dobrych rzeczy, niż na tym byśmy za każdym razem gdy się potkniemy lecieli do kościoła, do kosfesjonału, ukorzyć się, wywstydzić, mieć rozwalony dzień...tylko dlatego że od kilkuset lat nauka KK głosi np. jeśli pójdziesz do łóżka ze swoim chłopakiem, którego bardzo kochasz - masz grzech śmiertelny, wg. ciężaru "niby" robisz taką krzywdę jak ten co zgwałcił kobietę albo zabił. Grzech śmiertelny, to przecież grzech śmiertelny. Ja ufam, że Bóg będzie osądzał nas z tego co w naszym sercu, a nie z przepisów, z wiary w dogmaty (których przybywało przez lata), z przykazań z których każde jedno można podzielić na 50 sposobów by złamać je. Madzialena! Czemu te sprawy mało istotne powodują w konsekwencji Twój smutek?? Uśmiechnij się, znajdź też radość w tym co Cię otacza, w dziecku idącym ulicą z roześmianą buzią, w pójściu na basen, w imprezie ze znajomymi, w dobrej rozmowie z księdzem, w spacerze z przyjaciółką, nawet w smacznym obiedzie i udanym wypadzie na piwo - drobiazgi! To jest nasze życie. Jesteśmy ludźmi, a nie Bogiem. Nasze sprawy wszystkie, są tak naprawdę drobiazgami, ale i są wielkie - bo nasze. Życzę tym, którzy to przeczytają trochę zdrowego dystansu do wszystkiego i do wszystkich - szczególnie do własnej osoby.

    Ania L.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ania L - zgadzam się w 100% też to odkryłam, ale jakiś czas temu i mogę potwierdzić, że ten sposób patrzenia na wiarę i nasze życie wydaje mi się dobry i taki...prosty i pokorny:) no takie jest życie i tacy jesteśmy my!
    Ale, ale czytając ostatnio Twierdzę Exuperego natrafiłam na taki fragment, który skojarzył mi się od razu z tym, co Sławku napisałeś (może być trudny do zrozumienia, bo wyjęty z kontekstu, starałam się tak dobrać cytaty, żeby w miarę miały sens:)):
    " Nie chcę pomylić celu ze środkiem, schodów ze świątynią. Konieczne jest, aby schody dawały dostęp do świątyni, w przeciwnym razie będzie to świątynia bezludna. Ale ważna jest tylko świątynia. Konieczne jest by rodzaj ludzki trwał i miał do dyspozycji to, co pozwala mu wzrastać. Ale to wszystko tylko schody, prowadzące do człowieka. Dusza, którą mu zbuduję, będzie jak bazylika, bo tylko ona jest ważna. Potępiam was więc nie za to, że zależy wam na zwykłym życiu, ale że traktujecie je jako cel. (...)
    Tak więc twoja świątynia wzrusza ich i wśród jej ciszy szukają siebie samych. I znajdują się. W przeciwnym razie wzruszałyby ich tylko kramy. Odzywał by się w nich tylko nabywca odpowiadający na wołanie przekupnia. I nie narodzili by się do własnej wielkości. Nie poznali by swoich wymiarów."

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak jak to Ojciec powiedział na rekolekcjach: wiara bez uczynów jest martwa.Tak też myślę,że codzienne obowiązki są matrwe bez wsparcia ich modlitwą czy nawet krótkim westchnięciem. Dzięki za polecenie przeczytania książki "Chata" naprawde dobra lektura:)Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010