niedziela, 14 lutego 2010

W imię Jezusa - aby było ciepło!

Przez ostatnie dwa tygodnie mieliśmy rekolekcje Szkoły Kontaktu z Bogiem w całkowitym milczeniu. Towarzysząc osobom w rozmowach i spowiedziach zachwycałem się, jak Bóg dotyka serc młodych ludzi powiewem miłości Swego Ducha. Nie mam większej radości, niż wtedy gdy widzę, jak ktoś doświadcza miłości Boga. Jeden student na koniec rekolekcji powiedział w świadectwie: "Jestem synem Boga! Moim bratem jest Jezus Chrystus. Pochodzę z królewskiego rodu!" Gdy to mówił ludzie... wzruszyli się, zwłaszcza jego przyjaciele, który dobrze go znają. Inna studentka dzieliła się doświadczeniem miłości, która prowadzi do wolności. Na końcowej mszy powiedziała: "Nic nie muszę. Nie muszę się modlić, nie muszę mówić tego świadectwa... Ale chcę!". To tylko dwie migawki spośród wielu cudownych historii spotkania na rekolekcjach Boga żywego, który jest Miłością.

Dziś wracałem pociągiem z Warszawy do Gdyni. Ostatnim razem, miesiąc temu, mój pociąg był opóźniony o prawie dwie godziny. Dziś mimo padającego śniegu, nie tylko odjechał punktualnie, ale także na czas dojechał do Gdyni.

W przedziale, w którym jechałem oprócz mnie były 3 osoby: starsza pani, mężczyzna w moim wieku - oboje koło okna i studentka naprzeciw mnie. Zawsze kupuję bilet przy oknie. Dziś jednak wiedziałem, że mam kupić bilet ... przy korytarzu. Po godzinie jazdy w przedziale zaczęło się robić coraz chłodniej. Pani zapięła sweterek, studentka nałożyła dużą chustę, a mężczyzna cały czas siedział już w kurtce. Próbowałem regulować temperaturę, ale elektroniczny regulator nie działał. Poszedłem więc do przedziału konduktorskiego i poprosiłem kierownika pociągu, aby coś z tym zrobił. Konduktorzy poszli 'naprawiać' ogrzewanie. Po kilku minutach konduktor przyszedł i sprawdzał, czy już działa, ale niestety wciąż nie działało - ani regulator, ani nie było ciepłego nawiewu. I wtedy pojawiła się we mnie myśl, aby ... pomodlić się o ciepło w przedziale w imię Jezusa. W myślach więc pomodliłem się o to, ale coraz wyraźniej czułem, że mam to zrobić ... na głos. Oczywiście pojawiły się opory: a co będzie jak ogrzewanie nie zadziała...? Ośmieszysz się! Skompromitujesz!... Odważyłem się więc powiedzieć: "Można się zawsze pomodlić, aby było ciepło". Ale wiedziałem, że to nie to... Po chwili cichym szeptem powiedziałem modlitwę w imię Jezusa (której oczywiście nikt nie słyszał). A ogrzewanie wciąż nie działało. W końcu w sercu zgodziłem się na to, do czego czułem, zaprasza mnie w tym momencie Bóg i głośno powiedziałem: "Jezus powiedział, że o cokolwiek poprosimy w imię Jego, stanie się nam. Więc ja modlę się w imię Jezusa, aby było ciepło!"... Nie minęła chwila, a nadmuch zaczął działać (było to dobrych kilkanaście minut od momentu, gdy konduktorzy zaczęli coś robić). Przyszedł konduktor, sprawdził regulator, który ... dalej nie działał, ale w przedziale zaczęło robić się ... ciepło.
Zacząłem się śmiać, a studentka powiedziała, że modlitwa chyba zadziałała... Rozpocząłem więc rozmowę o tym, czym jest wiara. Wierzymy w coś, czego nie widzimy, ale wiemy, że to jest. I przyjmujemy to, co niewidzialne, nie widząc tego, ale ufając, że to jest. Dalej już dzieliłem się moją wiarą ze studentką. Mówiłem, że Jezus chce mieć z każdym z nas zażyłą relację. Przeczytałem fragment książki, którą miałem pod ręką, gdzie była mowa o uzdrowieniu mocą Jezusa. Opowiadałem, że tak działo się w Dziejach Apostolskich i tak jest dzisiaj, gdy przyjmujemy z wiarą, to co Bóg mówi w Piśmie Świętym... Mówiłem o wolności, jaką mogą mieć wierzący w Jezusa. Na co dziewczyna powiedziała, że myśli podobnie. Zapytała, czy jestem związany jakoś z Kościołem... Powiedziałem, że jestem księdzem. A ona, że jeszcze nie widziała księdza, który by mówił o wierze z taką pasją...
Powiedziałem, że teraz rozumiem, dlaczego mimo iż zawsze kupuję bilet koło okna, dziś miałem przynaglenie, wziąć miejsce przy korytarzu. Miałem być po prostu w tym przedziale... Studentka na to: Ja miałam jechać porannym pociągiem, ale zaspałam na niego... Starsza pani zaczęła się śmiać (okazało się więc, że słucha tego wszystkiego). W przedziale było już tak gorąco, że pan obok mnie zdjął w końcu kurtkę.
Dziewczyna zaraz potem wysiadała w Iławie. Dałem jej jeszcze książkę, którą czytałem i powiedziałem, że jestem jezuitą. Ona zaś: byłam kiedyś na Jezuickich Dniach Młodzieży w Świętej Lipce...

Dziękowałem Panu za całe to wydarzenie i śmiałem się, że Pan pospieszył mi z pomocą, aby nadrobić ostatnie milczenie na blogu...

Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy.
(2 Kor 5,7)

10 komentarzy:

  1. Przeczytałam....
    Zamieszkałam na Alasce ...
    Myślę , że z czasem zaakceptuję zimno , a może i je pokocham ?
    Dziękuję za nowy wpis


    Mały człowieczek

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo spodobał mi się ten wpis. Nie tylko ja mam opory z uzewnętrznianiem wiary, ba czasami i nawet emocji. Ksiądz też obawia się przed "afiszowaniem" się z wiarą. Aż mi ulżyło. To wszystko chyba zależy od otoczenia. Łatwiej w środowisku znajomym, przychylnym. Jest takie powiedzenie "wiara czyni cuda" Dziś na mszy usłyszałem słowa "Piotrowi starczyło wiary zaledwie na dwa kroki i zaczął tonąć..." Od pewnego czasu mam wrażenie w swoim życiu, że jeśli zamknąłbym oczy i bezgranicznie zaufał i uwierzył zniknęłyby wszelkie problemy i troski. Boję się jednak, że tylko moje, a tak wielu ludzi jest zależnych ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. pokochałam odmawiac koronkę do Miłosierdzia Bożego leząc krzyżem [ modlę sie w ten sposób w domu w swoim pokoiku] - działa

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden z moich braci napisał mi kiedyś "nie wierzę w przypadki, ale gdybyś przypadkiem...".
    Ja też nie wierzę w przypadki :)
    modliłam się ostatnio pełna bólu i następnego dnia dostałam maila, którego się nie spodziewałam... z propozycją rozmowy przy dobrej kawie :)
    "nie wierzę w przypadki, ale gdybyś przypadkiem..."

    OdpowiedzUsuń
  5. "Piotrowi starczylo wiary zaledwie na dwa kroki i zaczal tonac" zaledwie? A moze to az dwa kroki chodzenia po wodzie - poczatek, ktory potem poprowadzil go dalej.
    Moze za bardzo chcemy od razu byc na koncu drogi...

    OdpowiedzUsuń
  6. ech ....
    wiara .....
    w kogoś, którego nie widziałam prawdzwie..
    tylko gdzieś obok, zewnętrzna oprawa,zewnętrzne słowa.
    czemu musi być ciemno, szaro we mnie i dopiero wtedy coś na tyle dzieje się, że ułamkiem osoby doświadczam Kogoś..

    OdpowiedzUsuń
  7. Bo Duch Święty to nic innego jak ciepły powiew Wiatru:-)

    Kiedyś nie wierzyłam w takie 'czary-mary', ale tak to jest z człowiekiem- jeśli czegoś nie doświadczy, nie uwierzy.

    Dziękuję za pasję, w jakiej Ojcze to piszesz. Nie każdy ma tyle odwagi...

    Trzymaj się Ojcze ciepło, bo zima się jeszcze nie skończyła :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Każdy z nas jest tylko człowiekiem....jednak wyznanie wiary publicznie jest wielką odwagą...
    Dlaczego zawsze się maskujemy? Czego się lękamy, wyśmiania, obelg, to że nas nie zaakceptują itd.?......
    Każdy z nas w coś wierzy, jednak wiara w to co niewidzialne i myślę zaufanie jest nielada wyzwaniem...
    W moim życiu jak u Tomasza dopóki nie dotknę nie uwierzę...jednak chciałabym , by było inaczej...Wiara moja jest zbyt słaba....


    KRUSZYNA

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyjątkowe spotkanie.. Jak pięknie Jezus to wszystko ukartował.. :) Przypadków nie ma ;)
    Ja też uczę się tej odwagi, by zaświadczyć wokół siebie o Nim, o modlitwie, o wierze. Trzeba. Świat tego potrzebuje ;) Pozdrawiam Ojca

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo mi się ten tekst spodobał :) Chyba zacznę podobnie postępować.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010