wtorek, 5 stycznia 2010

Kolęda i wiara

Nastąpił zastój w blogu, ale nie oznacza to, że Duch przestał wiać ;) Wręcz przeciwnie - doświadczam każdego dnia, a nawet z każdą godziną Jego powiewów. Wiem też, że nie jestem w stanie wszystkiego ani wyrazić, ani tym bardziej opisać. Wierzę, że kiedyś przyjdzie czas na dłuższe świadectwo. Teraz podzielę się jednym z owoców działania Ducha, który pojawił się na ... kolędzie.

Od 7 lat co roku w tym okresie pomagam w kolędzie w naszej gdyńskiej parafii. Z jednej strony lubię spotkania z ludźmi w ich domach. Z drugiej zawsze czułem niezadowolenie, gdy 'musiałem' się spieszyć, bo na rodzinę można było przeznaczyć tylko kilkanaście minut. W tym roku proboszcz zdecydował się, abyśmy mieli każdego dnia mniej 'wejść' (10-15).

Przedwczoraj po raz pierwszy w tym roku poszedłem na kolędę. Po raz pierwszy też wziąłem ze sobą ... Pismo Święte. Dawniej rozmowy były bardzo powierzchowne: o remontach i o nagłośnieniu w kościele, pytania o zdrowie, co słychać w rodzinie itd.
Od przedwczoraj wiem, że Pan posyła mnie do tych ludzi, aby dzielić się z nimi wiarą, żywym Jezusem, modlić się z nimi o ... uzdrowienie, uzdrowienie wewnętrzne, uwolnienie, o błogosławieństwo. Nie było mieszkania, w którym nie rozmawiałbym o wierze w Jezusa. Czytałem często fragmenty z Dziejów Apostolskich, w których wiara w imię Jezus przywracała zdrowie, a nawet życie. I praktycznie ani razu nie próbowałem narzucić jakiegoś 'gadania' o Bogu. Zawsze wychodziliśmy od tego, co osoba powiedziała: np. małżeństwo, które kilkadziesiąt lat temu straciło jedynego 10-letniego syna, po czym ojciec stracił wiarę w Boga. Teraz sami nawiązali do tego bolesnego doświadczenia, co było dla mnie wezwaniem do modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne.
Na koniec w niedzielę 'trafiłem' do młodego małżeństwa. Pan od razu jeszcze przed pierwszą modlitwą poprowadził mnie, aby wyszło, że od lat oczekują dziecka i nie mogą go mieć. Z wiarą w imię Jezusa modliliśmy się, aby Pan przyszedł ze swoim błogosławieństwem tak jak do Abrahama. Przeczytałem fragment z Rdz 15,1-6 o obietnicy złożonej Abramowi: "Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić; potem dodał: Tak liczne będzie twoje potomstwo. Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za sprawiedliwość." Potem okazało się, że lekarze powiedzieli, że tylko cud może sprawić, że będą mieli własne dzieci. Zachęciłem ich, aby zaufali Słowu Boga, aby na Nim oparli swoją wiarę. Mówiłem, że Abraham cierpliwie musiał czekać na spełnienie tej obietnicy i 'kombinował', aby po swojemu 'wypełnić' obietnicę Boga. W końcu Bóg wysłał trzech ludzi, którzy powiedzieli, że za rok o tej porze będzie miał potomka ("Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? Za rok o tej porze wrócę do ciebie, i Sara będzie miała syna". [Rdz 18,14] ).

Wszystko o czym rozmawialiśmy było oparte tylko o wiarę w Słowo Boga, który dziś działa tak samo jak za Abrahama, za Jezusa, za Dziejów Apostolskich.

Wieczorem zajrzałem do książki o wierze, która otworzyła mi się na rozdziale "Śmiech wiary":
"Bóg powiedział Abrahamowi: 'Od Izaaka ['śmiech' po hebrajsku] będzie nazwane twoje potomstwo' [Rdz 21,12]. Wiara jest wielkim dziedzictwem, bo 'sprawiedliwy z wiary żyć będzie' [Rz 1,17]. Przez 25 lat Abraham oczekiwał, aż Bóg wypełni swoją obietnicę. Patrzył na Boga, który nigdy nie zawodzi i wierzył Jego Słowu... Czy dziecko mogło się narodzić? Tak! Według prawa wiary W Boga, który obiecał. Nie ma żadnych ograniczeń, kiedy pokładasz swoją wiarę w Bogu".


Tego samego wieczora o. Wojtek Żmudziński dał mi książkę o historii Demosa Shakariana pt. 'Najszczęśliwsi na świecie'. Zacząłem ją czytać 'do poduszki'. Początek to opowieść o charyzmatycznych Rosjanach żyjących pod koniec XIX wieku, którzy przybywali do Ormian. Dziadkowie Demosa mieli 5 córek - żadnego syna. Przytoczę teraz fragment początku tej książki, z którą w ręku zasypiałem tego wieczoru:

Wydało mi się to dziwne, że w obliczu tak wielkiej potrzeby syna, jaką miał dziadek, nie przyjął on, i to od razu, tych wieści, które już prawie pięćdziesiąt lat rozbrzmiewały po górach. Przynieśli je Rosjanie. Dziadek lubił Rosjan, ale był aż za bardzo zrównoważony, aby bez zastrzeżeń przyjmować te opowieści o cudach. Rosjanie przybywali długimi karawanami krytych wozów. Ubierali się tak jak nasi ludzie: w długie tuniki o żywych barwach przewiązane w pasie sznurem. Żonaci mężczyźni zawsze nosili bujne brody. Ormianie nie mieli żadnych trudności w porozumie¬waniu się z nimi, bo większość naszych ludzi rozumiała także język rosyjski. Słuchano więc tych opowiadań »o wylaniu Ducha Świętego« — jak to nazywali Rosjanie — na prawosławnych chrześcijan rosyjskich. Przyjeżdżali oni jako ludzie wyposażeni w dary Ducha i chętnie się nimi dzielili. Wydawało mi się, że słyszę rozmowę babci i dziadka jaką prowadzili do późnej nocy po jednych z takich odwiedzin. I dziadek musiał wtedy przyznać, że wszystko, o czym opowiadali Rosjanie, jest biblijne.
— Biblia pisze o uzdrowieniach — mówił. — Tak samo o mówieniu innymi językami i proroctwach. Tylko że to wszystko nie brzmi ... po ormiańsku. — Mógł przez to rozumieć, że nie wydaje się to być godne zaufania, rzeczywiste.
A babcia, której serce zawsze było ociężałe, być może powiedziała: — Wiesz, kiedy mówisz o proroctwach czy uzdrowieniach, to mówisz o cudach.
— No, tak.
— A gdybyśmy otrzymali Ducha Świętego w ten sposób, czy sądzisz, że moglibyśmy wtedy prosić o cud? — Myślisz o synu?

Może babcia nawet wtedy zapłakała. Wiem z pewnością, że w pewien słoneczny poranek niedzielny, w maju 1891 roku, babcia płakała.
Po upływie kilku lat niektóre rodziny w Kara Kala zaczęły przyjmować świadectwa rosyjskich zielonoświątkowców. Szwagier dziadka, Magardisz Muszegan był jednym z nich. Otrzymał on chrzest w Duchu Świętym i podczas swoich częstych wizyt u Szakarianów opowiadał o nowej radości jaką znalazł w życiu.

W tym szczególnym dniu — a było to 25 maja 1891 roku — babcia wraz z kilkoma kobietami siedziała w kącie jednoizbowego domu i szyła. To znaczy, próbowała szyć, bo wielkie krople łez, które padały na materiał leżący na jej kolanach, przeszkadzały jej w tym. Naprzeciw niej, niedaleko okna, gdzie było lepsze oświetlenie, siedział Magardisz Muszegan i czytał z otwartej, leżącej na jego kolanach, Biblii.
Nagle Magardisz zamknął Biblię, przeszedł przez pokój i stanął przed babcią. Jego cienka broda podrygiwała, gdy w podnieceniu wymawiał słowa:
— Gulisar, Pan właśnie przemówił do mnie! Babcia wyprostowała się.
— Tak, słucham, Magardisz.
— Pan przekazał mi wieść dla ciebie — powiedział. — Dokładnie za rok o tym czasie urodzisz syna.

Kiedy tylko dziadek wrócił z pola, babcia spotkała go w drzwiach oznajmiając mu treść tego cudownego proroctwa. Zrobiło mu się przyjemnie, ale był jeszcze zbyt wielkim sceptykiem by uwierzyć. Uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami, ale mimo to, zaznaczył sobie datę w kalendarzu.

Minęło kilka miesięcy i babcia znów była w ciąży. W tym czasie wszyscy w Kara Kala wiedzieli już o tym proroctwie i cala wioska oczekiwała w podnieceniu. 25 maja 1892 roku, dokładnie w rok po proroctwie, babcia urodziła syna.


W ten to sposób po raz pierwszy nasza rodzina zetknęła się z działalnością Ducha Świętego. Wszyscy w Kara Kala przyznali, że wybór imienia dla nowonarodzonego chłopca był doskonały. Został nazwany Izaakiem, ponieważ tak, jak długo oczekiwany syn Abrahama, był dzieckiem obietnicy.

Czekamy teraz na potomstwo M. i M.

4 komentarze:

  1. o Sławku
    Duch św tak zawiał, że otworzyło się okno na oścież. Od razu wiedziałam,że pojawił się nowy wpis na Twoim blogu :)
    Nie bardzo wiem jak skomentować o. Sławku Twój wpis.
    Kolęda, wiara, potomstwo....
    Odniosę się dziś do potomstwa.

    Dzieci są skrzydłami człowieka.
    Moje dzieci nie sa moimi dziećmi.
    Są Córkami i Synem Życia, które pragnie istnieć. Moje dzieci urodziły się dzięki mnie, lecz nie ze mnie. I chociaż cały czas przebywają ze mną, nie należą do mnie. Obdarzam je wielką miłością , lecz nie własnymi myslami. Albowiem maja swoje, własne myśli. Daję schronienie ich ciałom, ale nie duszom. Dusze moich dzieci zamieszkują dom jutra , do którego nie mogę wstąpić nawet we snach. Mogę się czasem upodobnić do nich, lecz nie staram się , aby one stały się podobne do mnie. Miłość nie cofa się wstecz, ani nie ociąga się, by pozostać w dniu wczorajszym. Jestem jak łuk z którego wystrzelono moje dzieci, jak żywe strzały. Dobry Łucznik dostrzega cel na drodze do nieskończoności, napina mnie swą mocą , aby Jego strzały pomknęły szybko i daleko.
    Kochani, krórzy czekacie na potomstwo
    Życzę Wam - Niech napięcie dłonią Łucznika napełni Was radością. Albowiem Ten , który kocha lecącą strzałę , nie mniej miłuje nieruchomość łuku.


    Mały człowieczek

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze jest wierzyć.
    Jak dobrze ufać Bogu.
    Jak dobrze jest mieć przyjaciół w Panu.
    Jak dobrze czuć się akceptowanym.
    Jak dobrze lubić siebie.

    Zazdroszcze, zazdroszcze, zazdroszcze.

    ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli to Twoje słowa, to pięknie piszesz. Mały człowieku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam tą notkę dopiero wczoraj. Później,gdy się modliłam,czytałam czytania z tego dnia.I jedno jest o tym,jak płacząca Anna prosi Pana,by dał jej syna...
    1Sm 1, 8-20

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

web stats stat24 wizyt na stronie od 15.01.2010